Para rękawiczek część 2 - 2 lipca
2 lipca
Iwona widziała z okna swojego pokoju, że plan został wykonany. W ogrodzie był nieporządek, wszędzie walały się puste butelki. Było jakieś jedzenie rozsypane na trawie, krzesła poprzewracane albo ustawione byle jak. Iwona nie myślała, że pięciu facetów może zrobić taki wielki bajzel. Tym bardziej, że na takich nie wyglądali. Ale nie chciało jej się wnikać, dlaczego. Ważne, że swoje zrobili i pojechali. Pytanie tylko, kto prowadził, skoro wszyscy musieli coś pić- tyle było butelek po alkoholu. Przynajmniej tak jej się wydawało, że po alkoholu. Z balkonu, jeszcze po ciemku, niwiele widać.
Teoretycznie rano będzie to wszystko sprzątać. Praktycznie - może już tu nie zrobić nic. Nie spodziewa się, że tu wróci.
Jeszcze wczoraj, gdy chłopaki imprezowali, wypiła chyba z pięc filiżanek kawy, żeby nie zasnąć w nocy. Wiedziała, że jak się położy spać, to się nie obudzi do rana, a na to pozwolić nie mogła. Musi uciec w nocy. Wszyscy będa spać, ze zgredem na czele, mwięc będzie istniała większa pewność, że się uda.
Z prześcieradeł, jakie miała w szafie, zrobiła linę, którą przywiąże do balustrady balkonu i przewiesi do ogrodu. Zejdzie po niej, potem przeskoczy przez murowany płot i biegiem do miasteczka.
Czekała aż wybije na zegarze trzecia. Nie chciała wyruszać ani za późno, ani za wcześnie. Thom powiedział, że do miasteczka jest jakieś pięć kilometrów. Na piechotę zajmie jej to około godziny. Będzie więc na miejscu około czwartej nad ranem. Potem będzie musiała poszukać posterunku, co może zająć jej więcej czasu. Ma nadzieję, że miasteczko nie jest bardzo duże i że szybko znajdzie siedzibę policji. Chciała wszystko załatwić jeszcze przed pobudką starucha. Najwcześniej mógł się obudzić o dziewiątej rano. Na kacu człowiek nieprędko wstaje. Ma nadzieję, że zdąży do tego czasu, zanim zczai się, że jej nie ma. Bała się o Nataszę i Natalię. Żeby nie oberwały za jej zniknięcie.
Iwona starała się być optymistycznej myśli. Pierwszy raz coś tutaj szło w końcu coś zgodnie z planem. Już nie odczuwała tak wielkiego stresu i strachu jak przed rozmowa z Thomem. Staruch kupił bajkę o podrywie. Po tym wszystko zeszło z Iwony i już się nie bała. Czuła raczej swego rodzaju ekscytację przed wykonaniem czegoś, czego do tej pory nie robiła.
W pół do trzeciej wyjęła z szafy swoje ubrania, jakie miała na sobie w dniu porwania- jeansy rurki, biały t-shirt z napisem „Catch me if you can” , niebieska bluza i biał0-zielone airmaxy. Ubrała je. Żadnych rzeczy ze sobą brać nie będzie, bo i tak nie ma.
Za pięć trzecia otworzyła drzwi i ze zwinitymi prześcieradłami wyszła na balkon. Wokół jednego ze słupków balustrady zawiązała kilka supłów, żeby się nie rozwiązało i tym samym nie łamiąc sobie kości, spadając na ziemię. Spuściła „linę” w dół. Z bijącym sercem chwyciła się rękoma barierki. Najpierw jedna noga, potem druga. Chwyciła prześcieradła. W jednej chwili całą swoją siłę skumulowała w rękach, mocno napinając mięsnie. Opuściła nogi.
„Matko kochana”. Wstrzymała oddech na chwilę, po czym wypuściła powietrze. Bardzo powoli, starając się oddychać równo i trzymając linę z całych sił zeszła na trawnik.
„Ufff”- odetchnęła głęboko w myślach, gdy ręce już były zwolnieone z wysiłku. Chwyciła koniec liny z prześcieradeł i spróbowała zarzucić na balkon. Nie wyszło. Spróbowała jeszcze raz, ale i tym raezm lina zawisnęła ponownie obok niej.
„Trudno, będzie wisieć” pomyślała i wzruszyła bezrdanie ramionami.
Weszła na taras i spojrzała do salonu przez szklane szyby drzwi i okien. Ciemno i cicho. Cichaczem się wycofała, uważając, by nie potknąć się o walające się butelki albo nie wdepnąć coś w trawie.
Podeszła do muru. Miał dwa metry. Poszukała wgłębień i wspięła się. Usiadła. Posżło gładko. To już połowa sukcesu. Za sobą miała ogród z basenem między dwoma domami, a przed sobą pole i las. Za lasem pewnie było miasteczko.