Para rękawiczek część 2 - 2 lipca c.d.
Znalazł ją w jej pokoju. Leżała skulona na łóżku i płakała.
Nie zapukał i nie zapytał czy może wejść. Po prostu wszedł i usiadł przy niej. Nie mówił nic. Jego słowa nic by nie dały. Skaza, która na ciele się zagoi nie zagoi się w umyśle.
W umyśle Iwony przewijały się nieprzyjemne obrazy, jakie się w nim utrwaliły w ciągu tych trzech miesięcy. Każda łza spływająca po jej policzku to był jeden obraz. A obrazów było wiele. Do tego wszystkie nadzieje, próby, niepowodzenia, cały strach, przeżyty stres, każde uderzenie, każdy dzień spedzony w tym miejscu i wielka tęsknota za rodziną. Wszystko to ogromnie bolało. Iwona musiała cały ten ból wypłakać. Nie mogła inaczej.
Eric, widząc każdą tę łzę, coraz bardziej odczuwał złość. Każda bowiem łza uświadamiała go, jak wiele wycierpiała ta dziewczyna przez Lisowskiego. Kiedyś beztroska, pełna energii do życia, teraz nie może powstrzymać łez. Eric miał ochotę w tej chwili pobiec do samochodu, pojechać na komisariat i przywalić temu staremu capowi, co zniszczył jej życie, w łeb, żeby to teraz on poczuł, co czuje człowiek bity. Miał ochotę porządnie go skopać, połamać mu kości i skręcić kark.
Zamiast tego chwycił Iwonę w ramiona i zapłakaną przyciągnął do siebie. Gdy jej głowa wylądowała na jego piersi, rozpłakała się jeszcze bardziej.
-Ci...- wyszeptał, gładząc jej włosy- Już wszystko dobrze. Nikt cię więcej nie zbije. Obiecuję.
Po chwili dodał jeszcze:
-A do rodziny cię oddam w ręce własne.
Na izbie przyjęć Iwona spędziła dwie godziny. Tyle zajęły jej badania i oczekiwanie na decyzję lekarza. Okazało się, że żadna operacja nie jest konieczna. Jej biodro było tylko silnie obtłuczone i przeciążone. Nic nie było złamane, zerwane ani żadna kość nie była przesunięta. Na tę wiadomość Iwona z radości aż uśmiechnęła się szeroko do lekarza, pokazując zęby.
-Realy? Thank you very much, doctor! (Naprawdę? Bardzo dziękuję, panie doktorze!)
Gdy wyszła z jego gabinetu z wypisem w ręku, miała ochotę przelecieć korytarz szpitalny jak skowronek. Ta wiadomość zdecydowanie zmieniła jej nastrój. Teraz mogła tańczyć, skakać, śpiewać. Na to pierwsze nie mogła sobie pozwolić, na skakanie i owszem, ale tylko prawą nogą i dopiero gdy wyjdą z budynku, a śpiewać też musiała poza budynkiem.
Poszła szybko do siedzących w poczekalni Thoma, Erica i Nataszę.
-Chodźcie już, nie będę tu całe życie siedzieć- powiedziała do nich i skierowała się do wyjścia.
Gdy znaleźli się przy samochodzie, Iwona dłużej nie trzymając emocji w sobie, chwyciła Nataszę pod rękę i zakręciła się z nią w miejscu, krzycząc „Juuupiiiiiiiii!”. Myślała jednocześnie, że jednak nie do końca wydoroślała. Cieszyła się jak dziecko, że już jest po wszystkim i może już bez żadnych przeszkód wracać do domu.
Iwona zatrzymała się, poczekała chwilę z zamkniętymi oczami, nadal trzymając Nataszę, aż odkręci się jej w głowie. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła zaniepokojoną minę Nataszy.
-Co jest?
-Musisz koniecznie iść do psychiatry- powiedziała poważnie Natasza- I nie zaprzeczaj! Nikt normalny się tak nie zachowuje.
Iwona uśmiechnęła się.
-Nikt mi jeszcze nie powiedział, żebym była normalna. Mam tak od dziecka, że cieszę się jak głupia z byle powodu.
Natasza zastanowiła się. Ona rzadko się śmiała, a przez ostatnie miesiące w ogóle. Wszyscy jej wypominali, że jest zbyt poważna, że mogłaby się częściej uśmiechać. Nawet jej chłopak tak mówił, lubiał, kiedy się śmiała. Ograbiała ze śmiechu i radości nie tylko siebie, ale i innych. Zrobiło jej głupio. Bez słowa weszła do samochodu.
Po południu wszyscy znaleźli się na posterunku. Dziewczyny miały pierwszy raz możliwość skontaktować się z bliskimi od miesięcy.
Iwona z sercem w gardle trzymała słuchawkę telefonu, czekając aż ktoś odbierze.