Panna Krum i goście

Autor: mara
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Wekowanie i sklep z instrumentami muzycznymi.


Panna Krum raz w roku zbierała owoce i robiła z nich przetwory. Owoce rosły na łące okalającej posesje panny Krum. Dużo było przy tym śmiechu gdyż ani myślały dać się zawekować. Kiedy tylko pojawiała się na łące sylwetka panny Krum zaczynały biec w jej przeciwległy koniec tak więc było z tym dużo zabawy. Ach wy zgrzytała panna Krum.  Niedoczekanie wasze. Miała panna Krum dużą siatkę na motyle której używała do zbiorów. Podkradała się po cichu i zarzucała na jakiś fragment łąki.  Wychodziła wczesnym świtem albo o zmierzchu zależy (gdyż panna Krum różnie sobie urządzała dobę czasami w najlepsze w środku nocy urzędowała włączywszy patefon (dla niezorientowanych urządzenie tak stare jak Guzikowo które składało się jednak z wyłącznie z samej tuby i które w ten sposób grało, że łapało rozbrzmiewającą w powietrzu muzykę czasami tylko jej fragment a bywało całe duże dorodne wykonanie a nawet jeszcze muzykę która nie powstała dopiero miała się przyśnić lub spłynąć w natchnieniu na pięciolinię nutową kiedy jakiś zamyślony muzyk gdzieś w jakimś odległym nawet bardzo zakątka świata zaczynał szkicować nuty i nucąc sobie kompononować utwór którego jeszcze dotąd-nie-było).  Rzecz jasna tylko tak mu się wydawało i było to absolutne nieporozumienie. Tak więc panna Krum nieraz w swoim domku była świadkiem pra-wykonań  na skalę świata a wręcz nawet wszechświata co ją jednak niezbyt prawdę mówiąc interesowało.  Uważała to za oczywiste.Muzyka to muzyka powtarzała nieważne czy ktoś ją już kiedykolwiek gdziekolwiek słyszał czy też jeszcze nie została nigdzie zapisana i odegrana i unosiła się tylko nad Guzikowem w nadziei ,że zostanie zapisana i trafi na płyty oraz do sal koncertowych. A kiedy do tego nie dochodziło przenosiła się gnana wiatrem gdzie indziej. Niektóre z tych utworów były zupełnie beznadziejne , dziwaczne i przypominały bardziej hałas i brzęk sprzętów kuchennych a wtedy panna Krum wzdrygała się nagle  fukała i uderzała płasko dłonią patefon aby zmienił repertuar.  Graj łobuzie syczała ściszonym głosem graj co chcesz ale oszczędzaj moje biedne uszy. Patefon aczkolwiek oburzony takim zachowaniem zmieniał jednak pospiesznie repertuar a to po pierwsze dlatego że w tym samym czasie unosiły się tuż nad nim niezliczone melodie najróżniejszego rodzaju i nic go to w ogóle nie kosztowało. Ale był jeszcze drugi powód istotniejszy.  Gdyż zmienne humory panny Krum były znane wszystkim w okolicy i to nie od dziś.Jego poprzednik roztrzaskał się ciśnięty o ścianę kiedy to panna Krum udała się do sklepu z urządzeniami kuchennymi oraz wszelkimi innymi gdzie obok siebie równocześnie sprzedawano  tłuczki do goździków kontrabasy młynki do kawy dzieże do ciasta i wałki pianina i  między rondlami i przyrządami do pielęgnacji ogrodów.   Gdyż w czasie  tej pierwszej  niefortunnej wizyty patefon pozwolił sobie na dowcipną w założeniu uwagę na temat fryzury panny Krum która to jednak uwaga nie przypadła do gustu tejże pannie Krum.   Biedny patefon skończył rozbity na kawałki na ścianie sklepu kolonialnego. W sklepie wybuchł między sprzętami muzycznymi natychmiastowy popłoch. Panna Krum musiała ochłonąć (uproszono ją aby przyszła w innym terminie) a sprzedawcy tymczasem próbowali zaprowadzić spokój między nagle spanikowanymi sprzętami. Kilka rozbiło wystawę sklepową (to te wystawione na pokaza jako najbardziej okazałe i reprezentatywne) i podjęło ucieczkę w głąb miasteczka. Zanim je odnaleziono, schwytano i przyprowadzono z powrotem nieżle się naszukano ich w najprzeróżniejszych zakamarkach miasteczka.  Pozostała na miejscu reszta zażądała najprzeróżniejszych rzeczy. Grupa puzonów i waltorni zaczęła się szykować do natychmiastowego odjazdu za morze. Mandoliny oraz gitary chciały udać się  w nieodległe góry i zażądały transportu. Niektóre z instrumentów powoływały się na dobre pochodzenie to jest warsztaty mistrzowskie w których je powołano do życia.  Mamy pochodzenie nie byle jakie i kuzynowstwo na całym świecie-podkreślały wyniośle. Pochodzimy z długiej linii mistrzów lutniczych z Mediolanu, Wenecji, Amsterdamu...Tak nie można...Skandal... Mieszały się wykrzykiwane nazwy pracowni, mistrzów wyrabiających instrumentów, krajów i miejscowości...  Niektóre sądziły, że z racji zawodu i przeznaczenia posiadają immunitet.   Cóż, to za brzydkie i niestosowne miejsce-wołały zdegustowane. Przybyłyśmy tutaj na jakiś, jakiś czas a teraz czas odjechać , odjechać niezwłocznie...
Tumult raz wszczęty trwał długo. Sprzedawcy dwoili się i troili.Tym było to trudniejsze, że instrument każdy  był zgoła innego charakteru i usposobienia. Nie ma co się wgłębiać w różnice budowy między tymi które odgrywały na strunach melodie a tymi które używały do tego celu klawiszy czy tymi z których dżwięk wydobywał przepływ powietrza.  Nie to było istotne ale usposobienie i maniery.   Naprzykład fortepiany były niezwykle dobrze ułożone składały ukłon uginając jedną z nóg i w ogóle były szczytem dobrego wychowania i manier. Przy nieoczekiwanym hałasie drżały i zbijały się w stadka.One to najbardziej żle znosiły zaistniałą sytuację.Ach gdzie my pójdziemy któż nas zrozumie i pojmie wygrywały cicho same do siebie zbite w kącie prowadząc ściszoną ale intensywną naradę.  Skrzypce również były dobrze z zasady ułożone chociaż niektóre zachowywały się od początku niezywkle dziadowsko gdyż i tak miały trafić w ręce ulicznych grajków i potrafiły one już na wstępie nieźle zbluzgać nabywcę lub rzucać uszczypliwe uwagi na temat ubrania klienta lub stylu bycia przodków potencjalnego nabywcy.  Grubiaństwo kontrabasów nie wymagało tutaj najmniejszego komentarza. Złagodzone nieco przez subtelne wiolonczele i flety wrzawa w dziale sprzętów muzycznych w miejscowym sklepiku kolonialnym rozbrzmiewała jeszcze długo, długo w całej okolicy.  Chociaż panna Krum już dawno drzemała w swoim pokoiku na sofie.  Sklepie kolonialnym gdyż sprzedawał nie tylko cały dostępny do wyobrażenia sobie asortyment rzeczy od talerzy i sztućców przez najbardziej egzotyczne przyprawy po koła młyńskie.  A tak poza tym  był jeden tylko sposób w gruncie rzeczy na owoce z łąki panny Krum.Puścić im z patefonu odpowiednio dobraną muzykę. Zasłuchane nawet nie uciekały tylko dały się zrywać garściami i upychać do słoików. I nie potrzebna była nawet siatka na motyle.

  Redakcja i reakcja Pana Guzika na zaistniałe wydarzenia  

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
mara
Użytkownik - mara

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2023-06-01 06:27:38