pamiętnik . 3 .
Miałem koszmar. Jedynym pozytywnym akcentem była dawna koleżanka z liceum - objąłem ją w tym koszmarze, w najprzyjemniejszej części. Prawa dłoń wędrowała, ciekawa nowego świata a gdy już chciałem zaczepiać się o jej biodra, zaczęła odchodzić, tylko łapkę wystawiła. Że niby mam ją trzymać ? - Złap mnie! Złap i nie puszczaj. - I wtedy się ocknąłem, szybko spojrzałem na swoje piękne dłonie. - Nie puszczę Cię, złotko - w prawej szumiała przyjemnie buteleczka whisky, w lewej milczały wymownie resztki pracującego na nocną zmianę penisa. Prawda, lepiej nic nie mów.
Za oknem wędrowało coś niewyraźnego – kostucha a może to sosna się uwolniła z zimowego reżimu. Cokolwiek to było, poranek zyskał na kształtach. Na tyle urósł w moich oczach, że wstałem się wysikać. ,,Pora rozpocząć dzień, w którym marzenie spełni się". Właśnie tak, kurwa, dobrze gadasz zakurzony pudle. Zimne piwko. Może nawet nie być zimne, byleby było piwkiem. Wysiusiałem się do cna, pociągnąłem zlewową wajchę i wracałem okrężną drogą przez kuchnię i pokój, by zaczerpnąć z mebli odrobinę żywotności. Ubrałem spodnie, koszulkę przewiesiłem przez ramię i wybiegłem z mieszkania. Pierwsze wrażenia były porażające. Słońce naprawdę świeci, auta hałasują, panie w kioskach pociągają nosem. Ludzie w czarnych kurtkach i czarnych beretach trzymają zmarznięte dłonie w płytkich kieszeniach i robią kółeczka w centymetrowym śniegu, czekając na komunikację miejską. A więc świat dalej żyje. Bawiłem się w obserwatora około pół godziny - ciało przyjemnie wystygło i nabrało moich ulubionych kolorów. Przypominałem śliwkę z napiętymi czerwienią nerwami. Założyłem koszulkę i stanąłem przy moim ulubionym okienku. Paczka papierosów, po chwili zawahania dorzuciłem pluszowego misia. Niech ma! Schody w dół, w dół, tunel, schody w górę, wódka, piwo , dwie bułki i zakręciłem piętą w stronę wtorkowego mieszkania, które jak najbardziej pachniało wtorkiem.
Jeszcze śpi –
leżała na wznak wciśnięta w pościel. Wyrzucała z siebie raz po raz
głębokie oddechy, stękając przy tym cicho. Strumień włosów wlatywał w
linię kręgosłupa i ciągnął się prawie do samych pośladów. Miała mokre,
kruczoczarne włosy. Jej ścięgna – widać zmęczone - drgały pod skórą całymi partiami. Nawet śpiąc pulsowała wyzywająco. A może to moje oko tak podskakiwało. Położyłem misia na brzegu łóżka i usiadłem na parapecie nucąc sobie ,,Bye Bye Blackbird" Milesa Davisa.
W końcu otworzyła oczy, dłonią zaczesała włosy do tyłu i głodnym wzrokiem ogarnęła mieszkanie.
– Gdzie jesteśmy? – spytała, wycierając ślinę z brody. Twarz
miała przełamaną światłem przy kościach policzkowych. Czerwień na
ustach rosła w z każdą sekundą, jakby wiosna rozkwitała w jej ciele i
umyśle. Światło które wypływało z jej ciała krzyżowało się na białych
ścianach, na drzwiach i w oknie.
– Gdzie jesteśmy – powtórzyła, ale zanim zdążyłem wpaść na trop odpowiedzi, pochyliła się do przodu i puściła głośnego pawia. Wyrzuciłem papierosa do karłowatego kaktusa i podszedłem do niej .