Osobowość schizoidalna
Samochody przejeżdżały jeden za drugim. Wpatrywała się w ich reflektory: jasne światło które od dziecka lubiła. Żaden się nie zatrzymał. Lekki wiatr rozwiewał jej włosy – umyte i wystylizowane, jak codziennie. Spojrzała w dół. Spieniona, hucząca woda przywiodła jej na myśl piekło. Czy w ogóle coś takiego istnieje? Czy już za chwile spotka się z rogatym diabłem który będzie dźgał ją trójzębem czy jak tam się ten jego oręż nazywa? Przecież to by było zbyt proste, zbyt banalne. Zdążyła się już nauczyć, że nic na tym świecie nie jest proste. Dlaczegóż na tamtym miałoby takie być? Czy osławione piekło to nie jakiś krytyczny stan świadomości przynoszący nieszczęśnikowi niekończące się udręki? Uśmiechnęła się do własnych myśli. Przecież ona właśnie już od dłuższego czasu doświadcza takiego stanu. I właśnie teraz ma zamiar położyć mu kres.
Siedziała na barierce jednego z podmiejskich mostów. O tej porze nikt tutaj nie chodził. Były tylko przejeżdżające samochody. Gdyby któryś się zatrzymał… Ale nie, one pędziły, każdy do swego własnego, wyznaczonego ściśle celu. A może bez celu? Czy w ogóle cokolwiek, jakiekolwiek działanie ma cel? Czy ona sama ma jakiś cel? Od kilku lat mieszka już sama i… choć nienawidzi samotności, nie miała zamiaru tego zmieniać. W swoim małym świecie, na tych 48metrach kwadratowych prywatności, ma wszystko, bez czego nie mogłaby się obyć. Czy mogłaby ten ostatni azyl dzielić z kimkolwiek? Świat zewnętrzny był za drzwiami. Tam zostawiała swych znajomych, których przecież jakoś tam lubiła. Ale jej kontakty społeczne ograniczały się przecież tylko do wspólnych lunchów ze znajomymi z pracy, okazjonalnych telefonów, czy maili. A przecież ciągle marzyła o towarzyskim sukcesie. Od kiedy odczepiła się od maminej spódnicy, marzyła o koleżankach z którymi będzie mogła się śmiać i o przyjaciółce przy której będzie mogła się wypłakać. Marzyła o wspólnych wypadach, o wspólnych imprezach na które znajomi będą ją wyciągać, kiedy akurat nie będzie miała nastroju (bo jakaż impreza udałaby się bez niej?). Później zaczęła marzyć, że spotka go przypadkiem, że nie zwróci na niego uwagi, albo, że nie będzie go lubiła – on natomiast swoją wytrwałością w końcu ją zdobędzie, jej naiwne, czyste jak łza zdziwienie. Marzyła, że będzie przy niej w trudnych chwilach, że będzie ją wspierał i pomagał jej, aż stanie się jej przyjacielem, powiernikiem, doradcą i kochankiem. Marzyła o dłoniach i silnych ramionach które poprowadzą ją przez życie i ochronią przed wszystkim, co złe. Pragnęła uznawać wszelkie kontakty społeczne i emocjonalne za niepotrzebne, wierzyła bowiem, że one i tak będą. Wierzyła, że marzenia same zapukają do drzwi jej małego świata. Ale marzenia mijały ją tak, jak teraz mijały ją przejeżdżające samochody. Były na wyciągnięcie ręki, a jednak nie mogła ich dotknąć. To sprawiało ból. Ileż łez wylała w te wszystkie samotne wieczory! Ileż łez zmoczyło kolorową papeterię, kartki czytanych romansów, stronice jej dzienniczka! Ale co mogła poradzić? Miała narzucać się znajomym, którym najwyraźniej wystarczał jeden telefon na tydzień i ze trzy spotkania w roku? Miała umawiać się z ludźmi którzy już od dłuższego czasu traktowali ją jako starą pannę, która za wszelką cenę chce „złapać faceta”, a której nikt nie chce? Ale czyż nie taka była prawda? Tylko – znów – co ona mogła na to poradzić? Fakt, zwierzyła się kiedyś kuzynce ze swoich rozterek. Nikt nie wie, ile to ją kosztowało. I co? Kuzynka pokręciła głową stwierdzając, że nie można użalać się nad sobą i nic nie robić, aby zmienić swą sytuację. Ale co konkretnie miała zrobić? Na to pytanie jakoś nikt nie umiał udzielić jej jednoznacznej odpowiedzi. „Powinnaś otworzyć się na ludzi” – to było zdanie, które często słyszała. Ale co ono tak naprawdę oznaczało? „Powinnaś gdzieś chodzić” – ale gdzie? Do parku? I kogo tam spotka? Kilka staruszek karmiących gołębie i kilka zakochanych par szukających ustronia? A może jakaś knajpka? Tak, samotna dziewczyna, sama przy stoliku, sama sącząca jakieś tam piwo! Piękny widok! „Powinnaś rozejrzeć się wokół siebie, może znajdziesz kogoś, kto też jest samotny” – to zdanie usłyszała od mamy kilka dni temu. Rozważała je aż do tej pory. Rozejrzeć się wokół siebie… Rozglądała się. Wiele razy. I kogo spostrzegła? Szczęśliwe małżeństwa, zatwardziałych, zdziwaczałych singli, panów starszych od niej o całe wieki. Nie, nie zauważyła nikogo z kim mogłaby… A poza tym, czy ona chciała na siłę wiązać się z kimś, kto jest samotny? Nie miała przecież dwudziestu lat. Czy jeśli ktoś, jakiś jej rówieśnik jest samotny, to czy nie świadczy to przypadkiem o tym, że ma jakieś straszne problemy z budowaniem relacji emocjonalnych? Czy ona chciała być z kimś takim?