Opowieści z Hellsound. Bratnie dusze. cz1
-
Łatwiej niż ty. – uśmiechnęła się. – Ale
faktycznie, odkąd mieszkam tutaj... macocha nie należy do najprzyjemniejszych w
obejściu osób. Jest bardzo... powiedzmy, że żywiołowa. Jest okropną
choleryczką. – roześmiała się głośno. – Potrafi się kłócić zawsze i o wszystko.
Puma
patrzył w wodę, rozmyślając. Nie chciała mu przeszkadzać i też zamilkła.
-
Chodźmy coś zjeść. – przerwał w końcu ciszę,
podnosząc się.
Mise
też wstała, lecz z większym ociąganiem.
-
Muszę wracać na obiad do domu. Pewnie już
skończyli się...
Nie
pozwolił jej dokończyć, kładąc palec na jej ustach. Miał długie, smukłe palce;
zdołała to zauważyć, nim opuścił dłoń, złapał ją za rękę i poprowadził. Nie
opierała się, bo wcale nie miała ochoty wracać do domu.
Wyprowadził
ją starymi alejkami wzdłuż Kell daleko od domu. Nie trzymał jej już za rękę,
nie przemienił się też w pumę, ale co chwilę odwracał się, patrząc czy brnie za
nim po śniegu. W pewnym momencie skręcili w uliczkę tak wąską, że Mise uznała
swoją za szeroką aleję, skoro mieścił się na niej jeden przejeżdżający
samochód.
-
Tutaj mieszkasz? – zapytała, rozglądając się ze
zdziwieniem w oczach po brudnych budynkach, straszących korytarzach z wyrwanymi
drzwiami i wybitych szybach w oknach zastawionych meblami.
Nic nie
odpowiedział, za to wszedł do jednej z kamienic. Szła za nim
i w pierwszej chwili odrzucił ją zapach kociego moczu, wszechobecny
na klatce. Zacisnęła zęby i weszła za nim, kierując się w górę po
rozpadających się schodach. Widząc jej minę, puma zaczął się śmiać.