Opowieści podróżnika. Śmierć z powietrza.
- Jak to możliwe że nie zauważyłem cię wcześniej, oraz czemu twoje szaty są takie stare?
- Widocznie ma pan kiepski wzrok. - Farid odpowiedział niepewnie.
- Nie narzekam na mój wzrok, poza tym to nie wyjaśnia wieku twoich szat.
- Cholera, musisz zadawać tyle pytań? Poddaj się! - Fałszywy kupiec wyciągną jednoręczną kuszę zza pleców, jednocześnie dając znak ukrytym w lesie kompanom.
Szybko mnie otoczyli uzbrojeni w łuki, pałki, miecze, włócznie i całą masę innych broni. Było ich około dwudziestu. Pokonałbym ich bez problemu gdyby nie umieli walczyć, a sądząc po wyglądzie nie umieli. Do prawdy, byli piękną parodią wojowników, każdy element ich zbroi pochodził chyba od innej ofiary, tworzyło to mozaikę barw, od tradycyjnego srebra, poprzez czerń, na jaskrawym żółtym i błękitnym kończąc. W szyku mieli wyraźną dziurę po mojej prawej. Wietrząc pułapkę zdecydowałem się jednak stratować bandytów przede mną. Rozpierzchli się na boki w przerażeniu, niestety jeden z ich łuczników trafił Bradena w nogę. Koń chciał biec dalej, ale wstrzymałem go. Zakląłem pod nosem, ostatnie czego mi brakowało w tym miejscu to konieczność poruszania się piechotą. Cała zgraja rzuciła się na mnie z wrzaskiem, pierwszych trzech ściąłem gładkim cięciem miecza, ale czwarty sparował mój atak wyprowadzając mnie z równowagi. W międzyczasie Farid trafił mnie w ramię, na szczęście bełt ledwie mnie drasną. Mimo wszystko odwrócił moją uwagę co pozwoliło jakiemuś osiłkowi podkraść się za mnie i ogłuszyć mnie pałką.
Ocknąłem się na starej, śmierdzącej pryczy pozbawionej jakiejkolwiek pościeli. Niewielkie pomieszczenie w którym byłem wyglądało na stary, opuszczony tartak. Wszędzie walały się narzędzia do stolarki oraz wióry, a każdy ruch wzniecał tumany kurzu. Panował tutaj półmrok, jedynie świece rozstawione dookoła pryczy rzucały trochę światła. Było tu co prawda okno, ale ktoś zabił je dechami. Moja prycza stała w rogu, obok mnie była wielka skrzynia zamknięta mosiężną kłódką. Przez przerwy między deskami można było dostrzec mój ekwipunek. Dranie zostawili mi tylko koszulę i spodnie. Na środku pomieszczenia stała niewielka ława, a obok niej trzy krzesła, cały zestaw w ciemnobrązowym kolorze. Jedyne drzwi wyjściowe znajdowały się w najdalszym ode mnie rogu pomieszczenia. Ponieważ w pokoju, poza mną, nikogo nie było, sprawdziłem czy są otwarte. Oczywiście nie były, ale kiedy tylko zabrałem rękę z klamki, usłyszałem dźwięk przesuwanej zasuwy. Drzwi otworzyły się skrzypiąc i do pomieszczenia wszedł Farid razem z dwoma umięśnionymi pomagierami.
- Widzę że się obudziłeś? Wybacz brak pościeli, po prostu żadnej nie mieliśmy. Evan jak mniemam.
- Tak, skąd wiesz jak mam na imię?
- Jeden z moich ludzi kiedyś cię zatrudnił i zapamiętał jak wyglądasz. Słuchaj, znasz nasze zasady, prawda?
- Nie.
- Jak to, nigdy nie słyszałeś o słynnych na cały świat Zielonych Płaszczach?
- Pierwsze słyszę.
- Naprawdę? - Farid wydawał się zdziwiony. - W każdym razie zasady są proste, ty płacisz nam 1000 leonori, a my puszczamy cię wolno, ale bez sprzętu który leży w skrzyni.
- A jak nie zapłacę?
- Zabijemy cię. - Błysk w jego oczach zdradził że miał na to ochotę.
- W takim razie mamy problem, ja nie mam teraz pieniędzy, ale jeśli...
- To żaden problem, - przerwał mi - po prostu cię zabijemy tak jak mówiłem. - Sięgną ręką po kuszę. Już zaciskałem pięści żeby go uderzyć, ale wtedy jeden z jego osiłków się odezwał.
- Panie, to jest łowca potworów, może będzie umiał upolować tego cholernego gryfa który zabija nam ludzi? - Ręka Farida zatrzymała się w powietrzu.