Opowieści podróżnika. Śmierć z powietrza.
Po tym jak nasza siódemka zjadła już obiad, każdy zaczął zajmować się swoimi sprawami. Albion czytał książkę przy kominku, ale zasną po kilku minutach i teraz jego chrapanie roznosiło się po całym domu. W tym czasie Lun poszedł do lasu polować, a Addein plewiła ogródek. Kiedy dzieci i Evan posprzątali po posiłku wyszli na ganek. Evan rozsiadł się na bujanym fotelu, a dzieci uklękły przed nim w półkolu.
- O czym będzie ta historia? - Zapytał Kitto. - Właśnie się zastanawiam, przeżyłem sporo przygód, ale nie o wszystkich należy opowiadać dzieciom. Może opowiem wam ulubioną historię mojego bliskiego przyjaciela, Grubego? - Kim jest Gruby? - Dzieci odezwały się jednocześnie. - Długo by opowiadać, dowiecie się wszystkiego po drodze. Całość miała miejsce około dwadzieścia lat temu, Eny nie było wtedy nawet na świecie. Przyjąłem wtedy moje pierwsze poważne zlecenie, ale bardziej pasowałoby chyba określenie, propozycja nie do odrzucenia. - Dlaczego? - Przerwał mu Kein. - Mogłem je przyjąć, albo zginąć, ale o tym za chwilę. Dobrze pamiętam ten dzień, było wtedy zimno i mgliście... .......................................................................................................................................... Jechałem wąską ścieżką przez środek Mrocznej Puszczy. Nie było to zbyt przyjazne miejsce, wysokie drzewa rzucały na tyle dużo cienia że często nawet w środku dnia trzeba było używać pochodni w celu oświetlenia sobie drogi. Ścieżki prowadzące przez nią zawsze były pełne przeszkód takich jak zwalone pnie czy korzenie na tyle duże że wozy musiały zjeżdżać na pobocze w celu ich wyminięcia. Ludzie powiadali że sam las je tu nasyła, nie dziwota że wszyscy omijają te miejsce, nawet ghule. Ale właśnie o to mi chodziło. Zlecenie było proste i opłacalne, na okolicznym cmentarzu zalęgły się ghule, normalnie te głupie bestie nie byłyby problemem dla pobliskiego garnizonu, ale trupojadami dowodził wyjątkowo przebiegły osobnik ghula cmentarnego. Burmistrz Kamiennego Potoku, miasta do której należały wspomniany wcześniej garnizon i cmentarz, obiecał 5000 leonori temu, kto przyniesie głowę dowódcy tej hordy. Udało mi się go ukatrupić i teraz jego szara, przegniła i pomarszczona głowa obijała się o bok Bradena, młodego, białego mustanga z jasnobrązową łatą pokrywającą całą jego łeb. Jedynym problemem było to że ghule usłyszały że zabiłem ich przywódcę i rozpoczęły pościg. Było ich kilka setek, nie miałem żadnych szans w walce, więc zjechałem z gościńca i wylądowałem tutaj. Wystarczyło jechać tylko jakieś dwie godziny i powinienem zobaczyć miasto, a następnie jeszcze dwadzieścia minut żeby usłyszeć pobrzękiwanie monet w mojej sakiewce. Rozmyślania o tym co zrobię z pieniędzmi zeszły na boczny tor kiedy usłyszałem szelest w krzakach. Wyjąłem miecz z pochwy, cokolwiek się tam kryło, to zważywszy na okolicę na pewno nie było przyjazne. - Kto tam?! - Proszę, nie rób mi krzywdy! - Jakiś grubas o okrągłej twarzy i brązowych oczach wstał z wyprostowanymi ramionami. Jego jedwabne ubrania były chyba kiedyś koloru czerwonego i purpurowego, ale były tak wyblakłe i brudne, że ciężko było to stwierdzić. Coś mi nie pasowało w jego wzroku, ton jego głosu wskazywał na to, że facet był przerażony, ale jego oczy nie okazywały żadnych emocji. - Kim jesteś? - Zapytałem z rezerwą. - Zwą mnie Farid, jestem wędrownym kupcem. Mój wóz przewrócił się jakieś pięćset metrów stąd, próbowałem pieszo wyjść z tej puszczy i wtedy ujrzałem ciebie. Byłem pewien że jesteś jednym z bandytów, którzy grasują po okolicy, dlatego schroniłem się w krzakach. - Gdzie konkretnie rozbił się twój wóz? - Tam. - Tu mężczyzna wskazał stronę w którą jechałem. Ścieżka dosyć gwałtownie skręcała po jakiś trzystu metrach, więc nie było widać wozu.