Opowieści podróżnika. Rozdział trzeci część pierwsza. Przed nami długa droga.
Evan dotkliwie odczuł pozycję w jakiej zasną. Co prawda w rodzinnym domu zdarzało się mu zasypiać w fotelu, ale wtedy miał jakieś szesnaście lat. A teraz miał czterdzieści cztery lata. To wystarczyło żeby każdy mięsień w jego ciele go bolał. Wstał żeby to rozchodzić. Jak zawsze wstał przed świtem. Normalnie zjadłby śniadanie i ruszył w dalszą drogę, ale z racji tego że był gościem postanowił zostać do śniadania. Zresztą obiecał Kiley że odpowie na jej pytania odnośnie wczorajszej historii. Zastanawiał się tylko co będzie robił do świtu tak żeby nikogo nie obudzić. Na szczęście okazało się że Albion również nie spał. Siedział on cicho w kuchni pijąc wodę.
- Widzę że krótko śpisz - powiedział cicho.
- Tak.
- Przyjemnie się spało?
- Niestety nie. Za stary już jestem żeby spać na siedząco. - Nalał sobie wody.
- Ale ciągle dość młody żeby uganiać się za potworami? - zapytał ironicznie.
- Niestety nie, ale co innego mam robić? Nie jestem Morvenem. - Głos Evana był przepełniony zmartwieniem.
- Rozumiem cię. Byłem kiedyś żołnierzem odszedłem ze służby w wieku dwudziestu jeden lat. Z wielką chęcią zostałbym dłużej, ale ta strzała w kolanie. Kiedy w domu rana się zagoiła też nie wiedziałem co zrobić. Z nudów zająłem się wnukami, okazało się że to moje drugie powołanie. Może ty też powinieneś założyć rodzinę?
- Doceniam twoją troskę, ale jestem też za stary żeby niezamężna kobieta się mną zainteresowała.
- Czy ja wiem? Z twoją historią na pewno masz jakieś ciche wielbicielki. Zresztą, co się stało z Myrną?
- To była zwykła suka lecąca na moje pieniądze - powiedział Evan rozglądając się czy dzieci nie ma w pobliżu. - Rozstaliśmy się rok po przygodzie z Jenifer.
- Była jakaś inna?
- Żeby tylko jedna. O większości wolałbym zapomnieć. - Promienie wschodzącego słońca zaczęły wpadać do środka.
- Idę obudzić dzieciaki. Chciały zobaczyć rusałki chowające się w lesie.
Albion wstał cicho i udał się do sypialni dzieci. Wrócił po jakiś pięciu minutach razem z zaspanymi wnukami. Ich piżamy były identyczne, Przyduże, czarne spodenki. Kiley miała na sobie dodatkowo białą koszulkę. Cała piątka wyszła po cichu na ganek. Dzieci usiadły na schodkach, a Evan razem z Albionem usadowili się na krzesłach. Niestety spóźnili się, rusałki już dawno skryły się w lesie. Czekali w milczeniu jeszcze przez pięć minut zanim Kein zadał pytanie.
- Kiley streściła nam fragment bajki który przespaliśmy. Dlaczego nie opisał pan tego jak Monahan rozmawiał ze swoją córką?
- To była rozmowa o bardzo prywatnych sprawach.
- Polowałeś później na duchy? - zapytał się Kitto.
- Polował pan później na duchy - powiedział twardo Albion.
- Nie, ta bieganina po dachach wybiła mi ten pomysł z głowy.
- Swoją drogą, pewnie często byłeś ranny, ale na twoim ciele nie widać blizn. Jak to możliwe? - Rozległ się głos Albiona.
- Bywam czasem u uzdrowicieli. Magia czyni cuda.
- Opowie nam pan jakąś krótką historyjkę zanim rodzice się obudzą? - Zapytał się Kein.
- Czemu by nie? O czym chcecie wiedzieć?
- Opowiadałeś nam o tych krasnoludach, Grubym, Rudym i Chudym. Jak ich poznałeś? - dzieci zapytały się jednocześnie.
- To ciekawa historia, ale zaczyna się dosyć nudno. Nie miałem wtedy żadnych zleceń, ale słyszałem że Leonoria, jaki miasto nie jako kraj, ma duże problemy z jakimś stadem cerberów nasłanych z północy. Przygoda rozpoczęła się kiedy minąłem po drodze pewną karawanę.
....................................................................................................................................................
Monotonia jazdy zdawała się nużyć nawet Bradena. Życie łowcy nagród zawsze wydawało mi się zabawniejsze, ale miną dopiero rok odkąd wszedłem do zawodu. Może się pozmienia? Droga do stolicy była łatwym i przyjemnym szlakiem. W środku dnia roiło się na nim od najróżniejszych podróżnych. Normalnie nie zwróciłbym na żadnego uwagi, ale mijając jedną z karawan zauważyłem że eskortowała ją trójka krasnoludów. Pierwszy z nich jadł właśnie udko kurczaka. Sądząc po jego brzuchu nie był to pierwszy posiłek w tym dniu. Był on strasznie niski, miał chyba tylko metr wzrostu. Jego twarz zdobiła długa, gęsta, brązowa broda pełna resztek. Jego niebieska koszula prawie świeciła z powodu tłustych plam, podobnie jak jego żółte spodnie. Swoją drogą, gdzie on znalazł tak jaskrawe ubrania? Obok niego leżała olbrzymia kusza. Jego towarzysz siedział po prawej stronie. Był on o jedną trzecią wyższy od kompana. Sądząc po jego muskulaturze regularnie ćwiczył. Uwagę zwracała jego ruda jak wiewiórcze futro broda. Była ona dokładnie przystrzyżona i uczesana. Ubrany był w koszulę w szerokie, szaro czerwone paski oraz jasne spodnie. Kolejne ubranie będące szczytem mody. Przez prawe ramię miał przewieszoną groźnie wyglądającą buławę. Ostatni z nich jechał konno przed nimi rozglądając się uważnie. Był on strasznie wychudzony, na oka miał może z metr czterdzieści wzrostu. Nawet jak na krasnoluda posiadał on długą brodę w kolorze brązowym. Odcinała się ona na tle rubinowo czerwonej koszuli. Nosił on również eleganckie granatowe spodnie. W prawej ręce trzymał ciężki, dwuręczny topór z licznymi runicznymi zdobieniami. Mieli oni niemal identyczne, okrągłe twarze z głęboko osadzonymi bursztynowymi oczami. Różniły je jedynie brody. Wyglądali na roześmianych, ale w ich oczach kryła się powaga. Spotkanie na wyspie chociaż jednego krasnoluda było niemalże cudem. Kiedy rozpadło się Przymierze powróciły na kontynent. Te które zostały to przeważnie poszukiwacze przygód, albo sprzedawcy starych ksiąg, opowiadające historie ich narodu. Ta trójka była pewnie pierwszym typem. Zwolniłem tempo w celu rozpoczęcia rozmowy.