Opowieści podróżnika. Rozdział drugi. Śpiewy na moście.
- Umowa stoi. Może jeden kieliszek nie zaszkodzi?
- Zgadzam się.
Bardzo, bardzo dużo kieliszków później.
Bogowie, już nigdy nie będę pił z kimś kogo nie znam. Morvenowi udało się mnie upić. Skąd on wziął tyle wódki? Normalnie nie byłoby to pewnie problemem, jeśli pominąć kac jaki będę miał jutro. Tyle że Morven mieszkał po wschodniej części miasta, a moja gospoda po wschodniej. Jedyną drogą był most, ale zgodnie z informacjami od mojego nowego przyjaciela, zjawa ciągle go nawiedzała. Oczywiście zapytałem się Morvena czy może mnie przeprawić łodzią, ale był zbyt pijany. Nie znał też nikogo kto mógłby to zrobić o tej porze. No cóż, a ja dzięki treningom równowagi trzymałem z grubsza pion, więc wszedłem na most. Doszedłem może do jego połowy, kiedy Jenifer pojawiła się przede mną.
- Mówiąc szczerze nie myślałam że wrócisz.
- Człowiek uczy się całe życie. - Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Bardzo śmieszne. Myślisz że chce mi się ganiać za każdym kto wejdzie na most?
- Pewnie nie. Wystarczy więc że na sekundę sobie pójdziesz, a ja w tym czasie przejdę przez niego.
- Pewno idziesz do gospody wytrzeźwieć?
- Tak.
- Nie lepiej byłoby pójść za mną póki moja pani śpi? - Te słowa pobudziły moją czujność. To mogła być jedyna okazja żeby odnaleźć tą nekromantkę. Chociaż mogła to być po prostu pułapka.
- Gdzie byśmy poszli? - Zapytałem z rezerwą.
- Po prostu chodź.
Przeszła obok mnie i nie odwracając się ani razu skręciła w jakąś uliczkę. Zacząłem biec za nią. Nawet na trzeźwo byłoby mi ciężko za nią nadążyć. Często skręcała w boczne uliczki, przenikała przez płoty, które ja musiałem oczywiście przeskakiwać, albo kluczyła uliczkami w kółko. Przynajmniej nie musiałem uważać na mieszkańców. Ci nieliczni wałęsających się w okolicy natychmiast uciekali na widok pędzącej Jenifer. Kiedy wleciała na jakiś budynek oczekując najwyraźniej że wespnę się za nią. Obym ciągle pamiętał jak to się robi. Prawa noga o parapet, lewa o szczelinę, a ręce o krawędź dachu. Chwała niskim budynkom! Ale i tak zdążyłem sobie rozbić kolano o cegłę wystającą ze ściany domu. Przez jakieś pięć metrów nie mogłem biec, ale w końcu musiałem się przełamać ponieważ mój dach się kończył. Pozbawiony butów boleśnie zraniłem się w stopy podczas lądowania.
- Zwolnij bo się zabiję! - Zawołałem za nią.
- Daj spokój, chyba możesz się trochę wysilić? - Mówiąc to wróciła na ulicę.
Zjechałem za nią po rynnie. Byliśmy w najgorszej części miasta. Ludzie mieszkający tutaj patrzyli na mnie jak na wariata. Z każdym krokiem walczyłem z bólem oraz zmęczeniem.
- Jenifer zatrzymaj się chociaż na chwilę! Muszę złapać oddech!
- Nie bądź beksą Evan Jeszcze tylko trochę. - Mimo wszystko zwolniła trochę.
- Dziękuję. - Zawołałem z wdzięcznością.
- Nie ma za co.
Przebiegliśmy jeszcze sto metrów i znaleźliśmy się obok mieszkania w którym żyła Jenifer za życia. Popatrzyła lekceważąco na mój stan. Zwykle biegam po ścieżkach, drogach lub lasach. Nie byłem przyzwyczajony do pokonywania tylu przeszkód terenowych. O tej porze Monahan i Helga pewnie już śpią.
- Zanim pójdziemy dalej chcę wziąć ze sobą mój naszyjnik.
- Na co ci on? I tak go nie weźmiesz.
- Zdążyłam to zauważyć. Jak myślisz, po co cię tu przyprowadziłam? Tylko zapukaj! Ja w tym czasie poczekam na dachu żeby nie wystraszyć taty.
- Oczywiście. - Powiedziałem ironicznie. - Na pewno się ucieszą z wizyty w środku nocy.
- Po prostu nazmyślaj coś o tym że odejdę tylko jeśli dostanę ten naszyjnik. - Szepnęła wznosząc się w górę.