One step closer
Minęło kilka dni, nie byłaby w stanie powiedzieć ile. Piotr pojawił się tylko raz, długo siedział przy jej łóżku, wyglądał na zmęczonego. Nie spytał co się stało. Pogładził ją po policzku i wyszedł. Marta nie spała całą noc. Płakała.
Rano zjawił się zaaferowany Timo. Jeśli nawet zauważył zapuchnięte oczy Marty, to po prostu powstrzymał się od uwag. Usiadł obok niej, poklepał po ręce, ale nic nie powiedział. Marta zmarszczyła brwi. -
O co chodzi? – mruknęła.
Nie miała humoru, żeby go wypytywać, a on najwyraźniej na to liczył. Timo głośno westchnął.
-Maksim nie żyje.
Marta otworzyła usta, ale nie była zdolna nic powiedzieć. Poczuła, że traci przytomność. Zdążyła jeszcze tylko chwycić palce Timo i zemdlała.
Kiedy otworzyła oczy parę minut później, z grymasem niezadowolenia zauważyła, że podłączyli ją do kroplówki. Timo siedział w kącie pokoju, tarmosił rękaw kurtki. Podbiegł do niej natychmiast, podniósł jej dłoń do ust.
-Boże, przepraszam....nie wiedziałem, przepraszam.
- Zamknij się, Timo, błagam.
- Nie płacz, Martuś. Boże, co ja narobiłem...
- Zamknij się... Wyjdź stąd.
- Piotr...
- Nie chcę go widzieć! Ciebie też! Wynocha!
Zaalarmowana krzykami pielęgniarka kazała Timo wyjść, potem długo trzymała Martę za rękę. Tamta nie powiedziała już ani słowa, tylko bezgłośnie płakała.
-To był pani mąż? - spytała pielęgniarka.
Marta pokręciła głową.
- Złe wieści?
Kiwnięcie.
- Coś się stało mężowi?
Marta zacisnęła powieki.
-Nie żyje - wyszeptała.
- Boże! Dziecko drogie, zaraz przyniosę ci coś na uspokojenie. Niestety, tylko tyle mogę dla ciebie zrobić. Poczekaj, zaraz wrócę.
Kiedy umilkły jej kroki, Marta otworzyła oczy, utkwiła wzrok w znajomym zacieku. To on go tam wysłał... Z tą małą... jej nic się nie stało, oczywiście, jej nie... Pewnie przyjdzie odwiedzić ją w szpitalu. Razem z Piotrem.
-Dlaczego mnie zostawiłeś... Jak ja sobie teraz poradzę... Nie poradzę sobie, dobrze wiesz...
- Marta? - głos męża przestraszył ją, nie spodziewała się go tak szybko.
Piotr odprawił pielęgniarkę, która wróciła z tacką leków i usiadł obok Marty.
- Spójrz na mnie - powiedział. To nie była prośba.
- A teraz posłuchaj. Wiem, co zrobiłaś i wiem dlaczego. Zdziwiona? Cieszę się, że po tylu latach małżeństwa umiem cię jeszcze zaskoczyć.
-Przestań...
- Mam przestać? Maksim nie żyje, ty tutaj, a ja mam przestać?! Jesteś zbyt delikatna na moje krzyki? Szkoda, bo mam wielką ochotę ci przylać! Co ja gadam! Zabić cię to za mało!
-Piotr, proszę...
- Bądź cicho. Ciekaw jestem skąd wzięłaś pieniądze, taka przygoda kosztuje... Czy ty naprawdę myślałaś, że się nie dowiem? Albo że... no nie wiem, że będę miał to gdzieś?! Marta, coś ty zrobiła...
Złapał ją za rękę, nie wyrwała jej. To dziecko mogło być nasze. Może tym razem... może by się udało.
- Nie. A następnego razu już nie będzie. Przykro mi, Pietka.
Gdyby się udało... czy pozwoliłbyś mi odejść? Czy mogłam na to pozwolić?
Po dwóch tygodniach wróciła do domu. Przestraszone spojrzenie Kiki działało jej na nerwy. Dziewczyna co prawda starała się być pomocna i w pewien sposób zaopiekowała się Martą, ale Marta odczuwała to jako narzucanie się z jej strony. Ona o nic nie prosiła, chciała spokoju. Jedyny wyjątek zrobiła dla Timo, który mógł przychodzić kiedy tylko chciał.
Pewnego dnia przybiegł bardzo wcześnie, Marta leżała jeszcze w łóżku.
-Wyjeżdżam - oznajmił jej, siadając niedbale obok.
-Dokąd? Dlaczego?
- Daleko. I wiesz co? Chciałbym, żebyś pojechała ze mną.