Przewoźnik
Trudno było w to uwierzyć. Jeszcze wczoraj wystarczyło otworzyć okno i sięgnąć palcami na oślep, żeby zerwać pomarańczę, a dzisiaj zmiana czasu sklejała oczy, chłód wypłukiwał z oczu kolory. Dzień znowu dzielił się na godziny, a nie na poranek, popołudnie i zmierzch. Ciepły prysznic, potem śniadanie zjedzone bez apetytu, na koniec obowiązkowy szybki numerek z telewizją, oddawanie siebie nierealnym morderstwom, pożarom i ludziom, którzy nie potrafią być cicho. Od tego wszystkiego mogła rozboleć głowa, mogło odechcieć się żyć. Telewizja nie jest dla mięczaków.
Przetarł oczy, rozmazując w nich obraz , który już zdążył zamienić się w fototapetę gotową do pokazania znajomym i rodzinie.
W drodze powrotnej, w pociągu, czytał Italo Calvino. Zażywał go w małych dawkach, żeby powoli przestawić się na swój język, język tego przekładu. Raz dwa, mama, mleko, polityka...
Kraków o świcie jak zwykle wzruszył go, ale w tym wzruszeniu była jak zawsze chęć ucieczki, żal z powodu powrotu. Przejściem podziemnym przeszedł na przystanek autobusowy. W kiosku kupił bilet, patrząc przez moment bez zrozumienia na tytuły gazet. Na ułamek sekundy wydało mu się, że widzi, gdzie zaczyna się nierzeczywistość, teatralna dekoracja tego miejsca, że spod gazet sypią się trociny.
Przyjechał autobus, o tej porze ruchoma sypialnia, pełna nieprzytomnych ludzi w czapkach ubranych na lewą stronę. Każdy z nich mamrotał do kierowcy błagam, zabierz mnie do domu, ale ten słyszał jedynie szum silnika, klaksony nielicznych samochodów.
Maksim skasował bilet, usiadł przy oknie i gapił się jak autobus wyjeżdża ze starego miasta w dzielnice mniej arystokratyczne. Na zakrętach plecak obijał mu się o kolana. Life should be stereo each day, mruczało radio w kabinie kierowcy. Chęć ucieczki przeszła w senne zadowolenie.
Dom zmienił się, ale klucz w zamku brzmiał tak samo, nie udawał. Zapalając światło w przedpokoju zauważył z rozbawieniem, że mieszkanie wydało mu się jeszcze mniejsze niż ostatnim razem. Jakby trochę zapadło się w sobie, pozbawione jego osoby. Trzeba będzie na nowo porozpychać się w przestrzeni, sprawić, żeby to miejsce nie czuło się opuszczone i niczyje. To będzie prawdziwa przyjemność, pierwotna radość zawłaszczania.
Włączył radio i zaczął rozpakowywać rzeczy, upchane niedbale w plecaku. Ubrania wylądowały w pralce, cała reszta na swoich starych miejscach. Co do pamiątek to Maksim wyznawał zasadę, że nie ma sensu przemieszczać rzeczy po tej planecie, kojarzyło mu się to z bezsensownym przesypywaniem kupki piasku z jednego miejsca w inne. No chyba, że chodziło o coś naprawdę ważnego. Nie o zwykłe ziarnko piasku, ale o takie, które jest w stanie dostać się w trybiki tej maszyny i zatrzymać ją, skruszyć się na pył nie bez walki.
Taką rzeczą był przywieziony obol, mały pieniążek, który dawno temu, w bajkach był jedynym biletem jakiego potrzebował człowiek. Ukryty w kieszeni spodni, jak piasek znad morza wyleciał na dywan, i patrzył wyzywająco złotym okiem cyklopa, okrągłym z nagłego przestrachu. Och, gdzie to wszystko, na czym zawiesić oko, genetycznie odziedziczony zachwyt nad otoczeniem stał się bezradny i niepotrzebny, kiedy tutaj wszystko jest takie nieprzyjemnie inne.
Maksim schylił się i schował pieniążek do kieszeni. To miał być prezent, może nawet podarunek, może nawet dar. Kto wie.