Sanatorium
– Gdzie siadamy?
Baśka maszeruje przed nami, kręci kuprem, klapie najgłośniej z nas klapkami. Jak na sześćdziesięciolatkę figurę ma świetną.
– Gdzie siadamy? – Odwraca się i pyta znowu. – Wieleeeeeebny, słyszysz?!
– Jeszcze nie doszliśmy do knajpy – mówię.
Już się kokosi, już szarogęsi. Wyobrażam sobie, że ma na głowie wielki pióropusz, jak na Broadwayu. A my z Romkiem o Koperniku rozmawiamy.
– Takie rzeczy trzeba ustalić wcześniej. To gdzie usiądziemy?
– Na pewno w jakimś czasie i przestrzeni.
Najgorzej dać się wciągnąć w jej tok myślowy.
– I na pewno tu leży Kopernik – kontynuuje emerytowany historyk w kradzionym fartuchu.
Dochodzimy do ogródka restauracji hotelowej, „Pod wzgórzem”.
– Gdzie siadamy? – Baśka pląsa z tym pióropuszem, wyleciały z niego motyle.
– Tutaj – mówię.
Wskazuję najbliższy stolik po lewej, dla czterech osób, plecione ogrodowe fotele i stół ze szklanym blatem.
– Tutaj, Wielebny?
– Nie, tam – pokazuję inny stolik.
Odchodzi, ale zaraz wraca.
– Tam, jasne – mówi i patrzy na blat. – Taki szklany i nic więcej? Dziadostwo.
Siadam przodem do katedralnego wzgórza. Romek obok mnie, Baśka naprzeciw niego. Wpadli sobie w oko jeszcze w Gdańsku, w tamtejszym ‘sanatorium’, ale małżeństwem zostali tutaj, we Fromborku, sam udzielałem im ślubu.
– I on tu pracował. Ciekawe, co robił po pracy. – Patrzę na katedrę.
– To ja tak sama naprzeciw was?
Romek wstaje i siada po mojej prawej, pierdnął przy tym, aż fartuch zafalował, zupełnie jak w kreskówce. Słowo daję.
– No i teraz będzie dobrze. – Baśka się przesiada, nic nie słyszała.
– Włóż serwetkę do kieszonki, zasrańcu, żeby zasłonić napis, albo zdejmij ten fartuch – mówię.
– Nie, nie, nie – odpowiada. – Wracając do Kopernika. Znaleziono około stu kościotrupów i z początku nie wiedziano…
– A może jednak dobrze siedziałam, jak myślicie?
– Możesz przestać? – Romek się denerwuje jak Louis de Funes. – Nie wytrzymam z tą babą! – Zaczyna rwać resztki siwych włosów z głowy.
– Aaa! Bo wy chcecie sobie porozmawiać?
– A ty jak myślisz? Kopernik tu leży? – pytam.
– Myślę, że ja usiądę tam gdzie Romek, mój Riciu. – Robi dzióbek i cmoka.
– Riciu? – pytam.
– Od Riczi – odpowiada z pełną powagą.
Z uśmiechem patrzę na Romka, siedzi z dwiema garściami kłaków.
– To co, Riciu, przesiadka? – pytam.
Ja żartuję, a oni naprawdę wstają i zamieniają się miejscami. Ludzie przy dwóch innych stolikach patrzą na tych staruchów jak na wariatów.
Ja nie wstaję.
– Nie sądzicie, że szybko nas znajdą, skoro zwracamy na siebie uwagę? – pytam.
– Wielebny, a może ty usiądź tu. Będziesz miał widok na katedrę, skoro musisz. – Wstaje. – I weź nas w końcu pobłogosław!
– Zamknij się wreszcie! – warczy Romek, zrobił się na twarzy cały czerwony.
– To co, wstajesz? – pyta Baśka, siadając.
W sumie będzie siedziała obok męża, jak być powinno. Wstaję, ale kręcę głową.
– Gdzie jest obsługa? – Baśka się rozgląda.