"Ochroniarz"
Może z miesiąc czy dwa po ulewie przechodziłam obok lipy, jakiś odruch wepchną mie do cukierni, gdzie to była pusta wystawa. Żadnego tortu za szybą, w środku do wielkich tekturowych pudeł wyposażenie baru pakowała elegancka pani po 40. Ładnie umalowana, w modnej garsonce ciskała raz po raz to mikser, to ekspres do pudeł. Kobieta mnie nie zauważyła dopiero gdy zapytałam o Ankę.,rzuciła we mnie wzrok jakby mordercy i krzyczała ,czy jestem jakąś jej znajomą, bo jeśli tak to mam natychmiast wyjść! Wyjaśniłam tylko,że jestem klientem ,który bywał w cukierni czasem i kojarzę Anię. Kobieta wówczas uspokoiła się, usiadła i powiedziała pośpiesznie, że ta mała ladacznica nabawiła się AIDS od jakiegoś pijanego dzieciaka na dyskotece i zrujnowała jej interes, bo jak ludzie się dowiedzieli,że guwniara choruje to nikt nie chciał przychodzić do cukierni, z dnia na dień upadła,a wogóle to i tak chciałam ja zwolnić,nie zdążyła, bo pewnego dni Anka zwyczajnie umarła i nie przyszła do pracy... Ludzie nie chcą się utożsamiać z ćpunami, pijakami i chorymi na AIDS nic na to nie poradzimy... Po czym właścicielka kazała mi szybko wyjść i pożyczyła mi szczęścia na dalszą drogę życia.
Gdy wyszłam byłam trochę w szoku, przecierz Anka zostawiła maleńkie dziecko, ale czy nie zrobiła tego trochę na własne życzenie... Uświadomiłam sobie,że ostatni raz widziałam ją w ten ulewny dzień, może wówczas umierała, a ja zachowałam się jak reszta społeczeństwa,obojętnie...