O tym, jak to ze smokiem pod jednym dachem się mieszka.
Całe życie z wariatami. Na obiad schabowy z kapustą i standardowe ziemniaczyska w łupinkach. Dzień w dzień, aż do obrzydzenia. Niedziela. Rosół z makaronem, a na drugie znów ziemniaczyska i jakieś kotlecisko. Jakie? Wiadomo schabowy. Z kością, bo taniej wychodzi. Kość potem psisko spałaszuje, aż ogonem będzie ze szczęścia merdać, tak dla przyzwoitości, żeby pan nie pomyślał, że psisko wredne jakieś i się odwdzięczyć nie umie. Umie, umie jak najbardziej. Skarpetkę pogryźć, buty porozwlekać po całym domu, a potem tymi oczami spaniela zamruga, piśnie cicho i na spacer na smyczy z panem wyjdzie, niezależnie od pogody. Najlepiej jak pada duży śnieg i wiatr wieje ze wszystkich stron. O, wtedy to dopiero zabawa na całego. Raz, biegiem w jedną stronę pod wiatr, potem w drugą i znowu, aż uszy po sobie kładzie. A pan tupie na mrozie, zaciera ręce, owija się szczelnie szalikiem i czeka, żeby psisko łaskawie zechciało iść do domu. W domu jak zwykle dzieciaki biegają i męczą, wrzeszcząc tuż nad uchem. Tata to, tata tamto, tata siamto ... Telewizora nie można spokojnie obejrzeć. Wprawdzie od jakiegoś roku już nie działa, ale z chęcią popatrzyło by się choć na szybkę, której nie ma kto ścierką przetrzeć.
Całe życie z wariatami. Wieczorem, człowiek tak by się zrelaksował w łóżeczku z żonką, ale gdzie tam. Głowa ją rozbolała . Tak, biedna, cały dzień harowała, tak się narobiła niczego, że teraz leży jak kłoda i wyje niczym jaki stary smok, co to się nażarł siarki. Prawdę mówiąc, ze smokiem to ona ma wiele wspólnego. Na ten przykład, weźmy jej tuszę. Jeszcze trzy lata temu, zgrabna, powabna i oczywiście chętna jak mało która. Nawet na pralce, na stole i na podłodze potrafiliśmy pobaraszkować. Teraz wielki, beczkowaty stwór ziejący ogniem, łazi mi po domu i mordę wydziera, prawie ogień z paszczy bucha . Chciałem kiedyś porównać ją do kaszalota, tylko problem w tym, że nie sprzedają tak wielkich akwariów. No więc pozostałem przy smoku. Łatwiejszy w utrzymaniu, i nie musi często wychodzić na spacery. Wiecie, takiemu smokowi, to w sumie do szczęścia niewiele potrzeba. Ot choćby zwykła 'Pani Domu', jakaś 'Przyjaciółka', czasami '1000 panoramicznych' i ołówek, najlepiej z gumką . No i nie wolno smoka, za nic na świecie rozzłościć. Będzie wtedy wredny, będzie się mścił na domownikach, wyzywał ... Najlepszym sposobem uniknięcia rozzłoszczenia tego potwora, jest wyjście z domu z psem. Zdarza się jednak tak, że dzieciaki są szybsze i podkradną tatusiowi ten szczekający argument. Wtedy to bieda wielka. Trzeba, być czujnym jak dzikie zwierzę, obserwować nieustannie ruchy smoczyska i w razie zagrożenia powiedzieć, że się wychodzi do kolegi, na przykład pomóc tapetować pokój. Jaka ulga na duszy . Spokojnie, powoli, delektując się ciszą miasta o 15.30, można iść na piwo. Jedno piwo, drugie piwo.... Następne piwo... Kolega przyszedł ... Znów piwo, tym razem z wkładką ... 19.30 . Kolejne piwo... Następny znajomy ... piwo... piwo... piwo...22.55. Piwo z wkładką, grzane ze sokiem, miła rozmowa, kumple podrywają jakieś młode panienki... Błogość, sam relaks, prawie raj ... Wchodzą następni ludzie i zaczynają wydzierać mordę na nic niewinnego człowieka, co to spokojnie sobie piwo w barze sączy ze znajomymi. Olśnienie. Smok uciekł z klatki. Dwie głowy... jakiś taki ten smok większy, czy co? Uderzenie w głowę ....Ciemność.
Całe życie z wariatami. Normalnie, aż się chce płakać. Mało tego, aż się chce pić. W gardle susza, głowa pęka, smok siedzi cicho, pies z podkulonym ogonem leży na posłaniu i ani myśli się ruszyć. Gęsta jakaś ta atmosfera. Myśl nagle się pojawia niesamowita. Zabić smoka. Problem w tym, że nie da rady. Bestia odporna na wszystko. Nawet muchomorów ostatniej zimy się to to nażarło i co? Nic. Jeden dzień niestrawności. Normalnie żelazny żołądek ma. Ja nie w