Nie wszystkie dzieci po dobranocce idą spać
- Domu się nie opuszcza, nawet jeśli runie – mówił jeden do drugiego.
Wyobrażali sobie że dorastać będą właśnie na śmietnisku. A jak dorosną to wykupią na własność wszystkie śmietniki w mieście. Tylko oni będą mieć do nich całkowitą wyłączność. Ale tak właściwie to nie chcieli być dorosłymi tak jak ich rodzice.
- My jesteśmy wiecznymi dziećmi naszych śmietnisk i pozostaniemy takimi do końca swoich dni – mawiał jeden do drugiego – Nasze śmietniki to nasi ojcowie i matki!
Nie czuli się wyrzutkami społeczeństwa. Nie raz słyszeli jak ktoś do nich zwracał się:
„ wy dziady, bachory nieziemskie”, kiedy wyrzucał śmieci i ich widział penetrujących w śmietniku.
Buzie ciągle mieli umorusane. Czystość dla nich to abstrakcja. Nikt ich nie kąpał tak jak to inni rodzice czynili ze swoimi dziećmi zaraz po dobranocce. Zaznawali jedynie, od czasu do czasu, muskanie tylko zimnej wody.
Chłopcy na ogół byli spokojni, choć nigdy w domu u swoich rodziców nie zaznawali spokoju. Byli bici albo wyganiani z domu. Ich dachem nad głową stały się miejskie śmietniki. Doszło do tego, że i nocami musieli wędrować po śmietniskach i spać w kartonach. Nigdy jednak nie czuli się bezdomnymi.
Policja co do nich była bezradna. Przecież oficjalnie dzieciaki mieli rodziców i adres zameldowania. Tylko opieka społeczna cały czas deptała im po piętach. Byli jednak nie osiągalni...
Twierdzili ze domy dziecka są dla bardziej potrzebujących i dla lalusiów, którzy nie umieją radzić sobie na wolności.
Chłopcy byli ubrani w ciemne dresy ortalionowe kupione kiedyś w lumpeksie. Nie prali tych dresów już dawno. Nie mieli żadnej odzieży na zmianę.
Zamiast porządnych butów nosili halówki przedziurawione. Chodzili w nich nawet zimą. Nie bali się żadnej pogody. Czy to słońce, czy o deszcz, czy to burza, czy to śnieg – penetrowali śmietniki.
Pewnego dnia ze śmietniska przenieśli się na dachy niskich budynków. Biegali i skakali po nich. To dopiero była uciecha i przygoda. Mogli tak po tych dachach latać bez przerwy, przez calutki dzień. Jednak po takiej rozrywce trwającej kilkanaście dni zatęsknili za śmietniskiem.
Na ogół byli zdrowi, choć słabo się odżywiali. Nie dokuczała im anemia, grypa, czy nawet ospa. Jedynie mieli świerzb i wszy. Nawzajem sobie wyczesywali włosy i liczyli ile wesz i kto miał najwięcej. Przecież nikt o nich nie dbał, jak to bywa w normalnych rodzinach. Na rodziców w ogóle nie mogli liczyć. Chłopcy nie za bardzo wiedzieli, co to ośrodek zdrowia, bowiem nigdy nie byli u żadnego lekarza – od czasów narodzin.
Chłopcy w końcu doznali olśnienia. Stwierdzili że czas zakończyć przyjemne śmietnikowanie. Teraz muszą ratować swych rodziców. Doprowadzić do tego, by dom był prawdziwym domem. Jeszcze nie mieli pomysłu jak to uczynią.
Traf chciał że rodzice nagle przestali pić. Ojciec z własnej woli znalazł się na odwyku. Potem obydwoje rodziców znaleźli pracę. Dom chłopców zamienił się w oazę spokoju i ciepła. Jedzenia nie było już brak. Zaczęli wszystko od nowa.