nie mam pomysłu na tytuł...
To był mglisty wieczór. Mgła osiadła na wskazowkach zegara i nikt nawet nie zauważył kiedy nadszedł wieczór. Z godziny na godzinę świat co raz bardziej zalewał się białą smugą. Po bruku szło się, nie widząc prawie nic, wsłuchając się w głuchy stukot. Każdy krok aż nabrzmiewał od listopadowo-grudniowych depresji, zachwiań i niedowiar.
To był zwykły sklep. Zwykły, jakich miliony w całej Polsce: mały, ciasny, ze zniecierpliwioną obsługą. W obsłudze, kilka znudzonych do granic wytrzymalości ekspedientek, które zawsze znały wszystkie "niułsy" i żuły swoje służbowe gumy. Z gumami obnosiły się jaby uczestniczyły w manifeście, którego główne hasło brzmi:"pogarda dla klienta". Tak też było, klienta nieszanowały, z niechęcią podawały z półek o podociskanych produktach zakup, z doliczoną marż minimum 30%. To była biało polakierowana lada. Na ladzie stała kasa fiskalna, jakieś lizaki, kalkulator, a lekko z boku leżał ON. On- wzywany codziennie, On- ciemiężca, On-lichwiarz pojawiający się przy każdej wypłacie, rencie i emeryturze. On-dobroczynca i żywiciel, który karmi, a jeszcze częściej poi. ON- zeszyt z długami. Niezależnie od miejsca, koloru okładki i listy wpisanych nazwisk, zawsze ten sam, zawsze zeszyt, zawsze On!
Przystojny chłopak, czarne włosy i przenikliwy wzrok, to pierwsze spostrzeżnia. Stał przy ladzie. Jedną rękę trzymał w kieszeni ciemno-niebieskich dżinsów, z pod których wystawały czrne Nike'i. Bluza granatowa z białymi paskami też chyba była firmowa. Kaptur swobonie zwisał. Ogólnie można było pomyśleć, że wszystko mu zwisało... Ten jego wzrok taki pewny siebie... Chłopak poprosił o dwa piwa i delikatnie ( z należnym taktem i szacunkiem), palcem wskazal Jego. Sytuacja może i przeszłaby prawie niezauważona, gdyby niebrak wrodzonej subtelności sklepowej: " a ty już czasem czegoś nie masz? Wy tylko bierzecie na tego ojca, a ten później do mnie ma pretensje". Jakieś mętne tłumaczenia i już po chwili powszechnie było wiadomo, że jeszcze jego trzech braci widnieje w zapiskach. No i oczywiście nieszczęsny ojciec. W końcu i personalia chłopaka odbijają się granatowym tuszem na bladych kartkach. Chłopak bierz swoje piwa - swój łup, swoje zwycięstwo nad brakiem funduszy. troche zmieszany ale triumfujący, otwiera drzwi...
A tam mgla. prawie ni c nie widać, trzeba iść dalej, bożycie nie poczeka. Byle dobrze zejść po tych zwodniczych, różowych schodach. Tak pozornie niepozornych.. Bo niby dwa piwa, trzy stopnie i trochę mgły. Nuby nie ma tematu, a jakby tak się zastanowić...