Na Śmierć
Orderyk poczuł zimny poranny wiaterek, który zbudził go momentalnie, otworzył mozolnie oczy. Jeszcze nigdy nie czuł takiej niemocy, powoli i z wielkim bólem siadł na ziemi. Rozejrzał się dokładnie zobaczył teraz niewielką polankę w lesie, drzewa były piękne tyle, że pod jednym siedział zakrwawiony wojownik z złamanym grotem włóczni w brzuchu i dogorywał. Orderyk czołgał się w jego stronę, kiedy znalazł się koło niego ten zacharczał chwilę poczym powiedział z wielkim bólem.
- Orderyk, Orderyk to koniec on nie żyję ekh! ekh! Rozumiesz? Nie żyję!
-Nie, nie! – Zawył z bólu wojownik, z bólu i z żalu tyle lat służył pod sztandarem tego rycerza tyle lat przysięgał sobie, że go nie zostawi. – Zrobię to, co powinienem rozumiesz?! Pomszczę was nawet jakbym miał okupić to śmiercią! Rozu… - Ale Orderyk nie zdążył dokończyć bo jego przyjaciel właśnie wyzionął ducha.
Człowiek leżał jeszcze tak kilka chwil zanim wziął się w garść, powoli wstał, ale kiedy oparł się na nogach z klęczek poczuł bul w lewej łydce – Kurwa! – krzyknął zauważając, że ma nóż w lewej łydce. Uznał że lepiej go nie wyjmować, jeszcze się wykrwawi i umrze zanim dojdzie do tych zbójów.
Wstał zagryzając zęby rozejrzał się po okolicy. Była to malownicza polanka, z którą kontrastowało krwawe pobojowisko. Orderyk zauważył truchło rycerza. Ale tym razem nie miał zamiaru podchodzić tam, wiedział, że to już jest trup i teraz najważniejsze jest to żeby odnaleźć banitów czy kto to tam to zrobił. Ważne, że umrą… Tak, poniosą kare! Nogą kopnął ciało jednego z napastników, którego wczoraj z wieczora widział. Teraz przeszył go ból. Padł na kolana i zobaczył ciemność…
Hey, Gastwirt, erfülle uns
- Tamtaradej.
Wir sagen Ihnen, Wunder!
- Tamtaradej, tamtaradej.
Rot Victor, Kolleginnen und Stipendiaten,
- Tamtaradej.
Er hat auf der Ostsee gesegelt gibt.
- Tamtaradej, tamtaradej.
Śpiewała cała rota, choć piosenka była dla żeglarzy to przyjemniej było im iść. Orderyk szedł tuż obok rycerza z krukiem na tarczy, który śpiewał zwrotki a cała reszta giermków i knechtów wtórowała mu śpiewając – Tamtaradej. – I tak szli było ich z dwunastu i rycerz.
Gdy weszli na leśną polankę by odpocząć bo już dzień chylił się ku zachodowi usłyszeli świst strzał i czterech ludzi z orszaku padło z wbitymi strzałami to w kręgosłup a to w krtań. Rycerz Niemiecki chwycił za miecz i ruszył na pierwszego „elfa”, który szył z łuku. Większość była na drzewie ale on nie i chyba teraz tego pożałował. Koń wojownika przejechał tuż koło banity a jeździec rozłupał mu czaszkę mieczem. Orderyk zawczasu chwycił miecz i tarcze i tylko pierwszy diabelski pomiot na niego ruszył zbił miecz przeciwnika i wymierzył cios mieczem w tył kolana. Wróg padł na klęczki a Orderyk przebił od tyłu na wylot marnego przeciwnika, odwrócił się by nie stać tyłem do wroga i zauważył kolejnego agresora z napiętym łukiem. Celował w Orderyka, ale nie miał tyle szczęścia gdyż trafił w tarczę. Chwile potem człowiek był już koło niego wymierzając cios po skosie, z prawej do lewej miecz natrafił jednak na przeszkodę łuk. Orderyk przeciął łuk niszcząc go, ale cios zahamowany tą bronią nic nie zrobił przeciwnikowi, który już dobył miecza i wydał cios. Orderyk sparował go i odskoczył w prawo. Uderzył napastnika tarczą i zaraz po tym wykonał zgrabne cięcie. Przeciwnikowi po uderzeniu tarczą w rękę wypadł miecz a ostrze Orderyka niemal go przepołowiło. Orderyk odwrócił się by zobaczyć, jaka jest sytuacja, Ulryk walczył z jakimś dziadem z włócznią był mały niezbyt silny a Ulryk wręcz przeciwnie. Trzymający się jeszcze na nogach knechci nie wyglądali najlepiej. Ogólnie cała sytuacja była do dupy.