na skrzyżowaniu w prawo i do kolejnych świateł.
Panie, co się pan tak przyglądasz, jakby panu coś moja parszywa twarz przypominała, niech się pan nie obrusza. Każdy na starość parszywieje, pan, choćbyś pan model za młodu był, to już pan tak nie wyglądasz. Ja przepraszam za moją bezpośredniość, ale starość to prawda oczywista, nie schowasz jej pan za najmłodszymi słowami. Więc czemu się pan przyglądałeś? Kapelusz? Ach tak, kapelusze nie w modzie, szczególnie dziurawe, ale ja się przywiązuję do rzeczy, których nie ma szans na zakupienie. Co? Taki sam pan widział ? U wielu? A ja pana przekonam, że nie taki sam. Widzi pan – wcale pan nie widzisz. Widzisz pan przedmiot, kapelusz, ale bez pomysłu, że taki przedmiot też może mieć swoją historię. Pan jest w pewnym sensie materialistą, nie, nie chcę urazić, chcę wytłumaczyć. Jesteś pan materialistą, garnitur porządny, spinki w dobrym stanie, neseser pachnie jeszcze skórą. W przedmiotach cenisz pan przedmioty. A ja skupiam się na ich historii, i dlatego, widzi pan, w razie zguby,mój kapelusz jest nie do odkupienia. Jaka historia kapelusza? Niestety dzisiaj panu nie opowiem, nadjeżdża mój tramwaj.
I jechał tramwajem, rude, jesienne słońce tłukło się o szyby, za szybą deptak mienił się kolorowymi płaszczami, kawałek dalej most pohukiwał chłodnym wiatrem. A kiedy tłuszcza wylała się z wagonu robiąc miejsce kolejnej partii, ten sam wiatr, który przed chwilą był na moście, dostał się do tramwaju i wniósł na chwilę za sobą zapach smutnej rozkoszy, obecny tylko tą szczególną porą roku. Jakiś gimnazjalista wcisnął w siedzenie wypchanym plecakiem łysiejącego mężczyznę, starsza kobieta nie podziękowała studentce za pomoc przy wsiadaniu, typowe, październikowe zamieszanie w środkach komunikacji miejskiej. I jechał tramwaj dalej, koło biedronek i liddlów zdobiących panoramę miasta. Studenci myśleli o seksie, studentki o sposobach na piękną cerę, licealiści o tanich winach, starsi o śmierci, młodsi o życiu, a on, mężczyzna w dziurawym kapeluszu denerwował się, że zapomniał wysiąść na swoim przystanku.
Lubił absorbować sobą ludzi, lubił absorbować siebie ludźmi, i miasto lubił, ponieważ dawało mu powody do częstego przygnębienia. Bo przecież alternatywne piosenki jego młodości i starości mówią, że w mieście jest źle, że jest wyścig, szarość i jest masa. Mógł się przenieść, a jakże! Ale gdzie lepiej zatrzymuje się pośpiech, gdzie można znaleźć piękniejszy portret podwórkowej patologii młodych rdzennych i obrzydliwszy przykład burżujstwa nowych starych mieszkańców jak nie tu? W takich miejscach lepiej się myśli. W mieście łatwiej zmienia się nastawienia.
Więc wysiadł na kolejnym przystanku, a po drugiej stronie ulicy stała kobieta piękna i spokojna. A dookoła niej, w pośpiechu zmieniały się ludzkie twarze.
Przepraszam, czy pani na kogoś czeka? Ależ obchodzi mnie, inaczej przecież bym nie pytał, dokąd pani idzie, przecież nie zabieram pani czasu, skoro i tak pani czeka. Właśnie dlatego podszedłem, jest pani tutaj jedyną osobą, która nie biegnie. I to jest naszą wspólną cechą, więc chciałem porozmawiać. Zadam raz jeszcze to samo pytanie, jeśli chce się mnie pani pozbyć, to proszę nie odpowiadać. Na co pani czeka? ch, nie czeka pani, po prostu stoi, czyli ustępuje pani miejsca tym pędzącym, czyż to nie równoznaczne? Niezwykła to umiejętność. Pięknie się pani komponuje z tym ciepłym parkiem w tle. Czy da się pani zaprosić na kawę, skoro nigdzie pani nie biegnie? Wspaniale.
Nie miał przyjaciół, kiedy potrzebował towarzystwa, zwyczajnie wychodził z domu. Nie lubił rozczarowań. Kręcił się w kółko po swoim świecie, oprowadzając po nim coraz to nowych ludzi zawsze będąc anonimowym.
Tego dnia kawiarnię zamknięto nieco później, a na ławce stojącej naprzeciwko bloku, w którym mieszkał mężczyzna w dziurawym kapeluszu, siedział człowiek smu