MśRwOiKaDtOłB0RzOł0
ę cień jakiś nad moim bratem. Mam ochotę krzyknąć i go obudzić, lecz mam sparaliżowane gardło. Cały jestem sparaliżowany! Poza tym boję się, że nawet jeśli będę krzyczeć na całe gardło i tak nie zdołam go zbudzić. A on, z każdą chwilą gdy ten okropny cień się do niego zbliża, krzyczy coraz mocniej, słychać coraz większe cierpienie w jego głosie. Nie chcę żeby mój brat umierał. Tak nie może być!
Teraz słyszę jakieś mlaskanie. Dochodzi od brata i zza drzwi od kota. I słyszę je mimo tych wszystkich wrzasków... Co to? Robią sobie jakąś krzywdę? Otwierają się? A może ktoś je otwiera. Może ten cień jest wszystkiego powodem. Widzę jak zsybko porusza się po pokoju. Nie nadążam za nim wzrokiem. To jest chore. Chyba nie wytrzymam tego długo. Nie potrafię funkcjonować w ten sposób. Mam nadzieję, że wkrótce krzyki ustaną i noc się skończy. Jednak zdaje mi się, że ta noc i krzyki trwają już od kilku dni. Ale może to tylko bycie w strachu tak wydłuża mi czas? Może to wszystko dzieje się w ciągu dwóch godzin? Chciałbym żeby tak było, jednak prawda zdaje się być inna. Wygląda na to, że mrok nigdy się nie skończy. Że zostanie już na zawsze, a mój kot i brat nigdy nie przestaną wrzeszczeć tym głosem tak bardzo wypełnionym cierpieniem. Może muszę zapalić światło. Może dopiero wtedy to się skończy. Cień odejdzie, a wraz z nim odejdzie także cierpienie mojego brata i kota? Jednak coś mnie powstrzymuje przed zrobieniem tego. Zawsze wydawało mi się, że światło będzie moim sprzymierzeńcem, ale tym razem jest inaczej. Boję się że zobaczę coś czego nie powienienem i oszaleję. Ale jak długo można żyć w takim mroku, z samymi wątpliwościami i niepewnościami? Jak długo można coś takiego wytrzymać? Sądzę, że przeciętny człowiek nie wytrzyma zbyt długo. Lecz każdy kto czuje taki strach jak ja w tej chwili przestaje być przeciętnym. Przestaje być sobą. Być może, przestaje być...
Jak to możliwe, że potrafią wrzeszczeć tak długo? I jeśli te mlaskanie, to jakaś krzywda, to czy jeszcze żyją? Może chociażby dlatego warto zapalić światło? Może w ten sposób ocalę ich? Nie przekonam się dopóki nie spróbuję. Już chcę to zrobić, ale wtedy odzywa się mój brat.
- Podaj mi widelec - mówi głosem przepełnionym bólem i ekstazą jednocześnie. Mlaskanie nasiliło się, tak samo jak wrzaski kota, choć wcześniej wydawało mi się to niemożliwe. W miejscu gdzie powienien leżeć mój brat widzę tylko ogromny cień. Ni c poza tym. Rusza się tak gwałtownie w takt mlaskania, a ja boję się odezwać. Boję się w ogóle o to, czy wciąż mam brata i kota, czy jednak pozostałem całkiem sam ze źródłem moich strachów... Czemu to, co rzekomo jest moim bratem tak lubieżnie mruczy? Muszę przyznać, że dziwnie brzmi to w ustach mojego brata. Nic nigdy podobnego nie robił... Tak jakby coś mu smakowało... To dziwne, bo słyszę też drugi głos. Ten również należy do mojego brata. Jak może mruczeć i tak przeraźliwie wrzeszcześ w jednej chwili?
Tym razem ciekawość bierze górę nad strachem. Podchodzę do pstryczka i włączam światło. Mam tak wielką nadzieję, że po prostu ujżę mój pokój i śpiącego brata. Ale moje nadzieje zostały tak brutalnie zniszczone, że w pierwszej chwili myślę sobie, że oszaleję. Widzę mojego brata w istocie, jednak wygląda tak okropnie, że żaden, nawet najbardziej szalony umysł nie potrafiłby tego wyobrazić. Jego skóra gniła, gnił cały on. Miał wielką dziurę w swoim brzuchu i zakrwawione usta. Jadł siebie. To do tego potrzebny był mu widelec. Wielkim cieniem, który wtedy widziałem okazała się jakaś wielka czarna masa, zdająca przepływać do umysłu mojego brata, który już wcale sobą nie był. Był przepełniony tym czymś. Pod nim leży drugi mój brat, ten krzyczy, ale jednocześnie uśmiecha się tak radośnie, że można by pomyśleć, że się śmieje. Jednak ja widzę, że to nie to. To przez tą masę. Patrzy się na mnie w taki sma sposób jak tamten drugi, który je siebie. Jego oczy są tak wyłupiaste, że zdaje się, że za chwilę wypłyną z oczodołów. Światło, wcale ich nie razi. Zd