Most II
- Ogarnij się człowieku. – rzucił mu jeden z napastników – Wierzysz w Boga? Ja też wierzę, dlatego ci mówię. Nie stawaj w obronie popaprańców. Jeśli im pozwolimy na panoszenie się i nikt nic z tym nie zrobi zdemoralizują i zniszczą wszystko. Sodoma i Gomora zostanie. Dno. Ogarnij się.
Coś jeszcze mówili pod nosem, ale zabrali się i poszli. Kamil podniósł z podłogi dworca swoje obolałe kości i rozejrzał się wśród swoich porozrzucanych rzeczy. Nie było ani w co tego pozbierać, ani jak wezwać policji. Spojrzał na rozciętą torbę, rozcięty plecak, leżący na podłodze różaniec. Chciało mu się płakać. Usiadł na ławce. Chwilę tam siedział, patrząc tępo w posadzkę, a później dźwignął się, zostawił porozrzucane po stacji rzeczy i poszedł przed siebie, aby po jakimś czasie dotrzeć do mostu. Najpierw stanął, opierając się łokciami na barierce, zapatrzył się w nurt rzeki i zaczął się modlić. Nie wiedział już czy ma się przyznać przed światem, czy wręcz przeciwnie, czy wracać do domu, czy uciekać jak najdalej. Miał wszystkiego dość. Wtedy naszła go myśl, że skończy ze sobą. To byłoby najwygodniejsze dla całego świata. Nikomu by nie bruździł, nie zawadzał, rodzice nie musieliby się go wstydzić przed rodziną, on sam nie musiałby się całe życie ukrywać i zmagać z wewnętrznymi uczuciami, których nie może nikomu wyjawić. Wierzył w Boga, ale innego od tego opisywanego przez kościół. Wierzył, że Bóg zrozumie jego decyzję i jego wolę posprzątania świata z takiego ścierwa jakim był. Nie potrafił zwalczyć swojej słabości, więc lepiej było zniknąć i nie wystawiać się na pokuszenie, nie siać zgorszenia. Był przekonany, że Bóg zaakceptuje jego decyzję i pochwali. Wszedł na poręcz z dudniącym sercem. Jeszcze się modlił, jeszcze przepraszał. Przeżegnał się i chciał skoczyć, gdy zjawiła się ta dziewczyna. Duże, jasne oczy - smutne. Jasna skóra, smukła twarz, ładnie wyrzeźbiona twarz, długa szyja, włosy rude, lekko potargane, szczupła, zgrabna sylwetka ubrana w dżinsy i szarą, luźną bluzę. Powstrzymała go w ostatniej chwili. Nie wiedział skąd się tam wzięła. Nie widział jej wcześniej. Zaskoczyła go jeszcze bardziej, kiedy powiedziała, że nie chce go powstrzymywać, tylko razem z nim skoczyć. To było dziwne spotkanie. Dziwna rozmowa. Nie wiedział też czy w końcu się potknęła, czy wykonała to, co zamierzała i skoczyła do tej rzeki z rozmysłem. Tak czy inaczej, gdy próbował ją chwycić, pociągnęła go w dół i polecieli oboje. Zginęła mu w nurcie wody. Szukał jej wszędzie, ze wszystkich stron, a ona… jakby sam diabeł nie chciał, żeby ją znalazł. W tamtym momencie rozpaczliwie, jak niczego na świecie pragnął ją znaleźć. Wynurzał się ponad wodę, rozglądał się, nurkował, płynął z nurtem przewidując, że prąd zniósł ją w tym kierunku, zawracał, a jej nigdzie nie było. Przecież dopiero trzymał ją za skrawek bluzy, spadli oboje, obok siebie. A teraz jakby rozmyła się. Tylko ta wzburzona, zimna i brudna woda wokół. To było jak jakiś zły sen. Koszmar z którego chciał się obudzić. Wynurzając się, sinymi od zimnej wody wargami, szeptał słowa modlitwy. – Boże pomóż. No pomóż. No proszę. No... Nie będę się już zabijał, tylko pomóż mi ją znaleźć. – Nurkował raz za razem. Za każdym wynurzeniem rozglądał się dookoła, a w sercu pęczniał strach, że się nie uda. Nie było jej.