Między Światami - Narodziny Emanuela i Tzercosa (fragment)
- Ale mimo to można ich rozróżnić - dodał białowłosy.
- Tak, ta moc przemieszcza się tylko częściowo. Bez trudu można stwierdzić który jest który...
- Co chcecie zrobić? - odezwała się diablica. - Przecież wiecie że demon nie może mieć skrzydeł! I to w dodatku białych... - popatrzyła czule na śpiących, przytulonych do siebie chłopców, których zupełnie nie obchodziło co się wokół nich dzieje. - Gdy aniołowie dowiedzą się o nim uznają za obrazę i każą ich zabić... - drgnęła gdy to powiedziała.
Każdy z tu obecnych zdawał sobie sprawę, że Merith ma rację. Nawet książę Mefistofeles nie chroniłby demona, który może być przyczyną sporów pomiędzy Piekłem a Niebem.
- Osobiście widzę tylko jedno wyjście... - powiedział cicho Alvaro.
- Co masz na myśli? - popatrzył na niego Eshamiel, szukając racjonalnego wyjścia z zaistniałej sytuacji.
- Chłopców trzeba rozdzielić - to oczywiste. A skrzydła demona...
Merith popatrzyła na anioła z przerażeniem
- Chyba nie chcesz ich amputować!? - krzyknęła.
- Merith... dla mnie też to jest bardzo trudne. Ale zrozum, to jedyna szansa dla niego na przeżycie, przecież nie chcesz jego śmierci.
Czuł się z tym podle. Spojrzenie diablicy wyraźnie karciło Alvaro.
- Pozbywając go skrzydeł to... one mogą być znakiem! Naszą nadzieją na powrót pokoju! - krzyczała.
Eshamiel zaczął ją uspokajać. Po chwili rozpłakała się w jego ramionach. Anioł powoli wyprowadził ją z salonu. Alvaro westchnął i spojrzał na Gabriela, który od czasu histerii Merith nic się nie odzywał.
- A ty co o tym myślisz, przyjacielu? - spytał czarnowłosy obserwując jak jeden chłopiec ziewa. - Według ciebie też jestem zbrodniarzem...? Przecież wiesz, że wcale tego nie chce... - powiedział, chcąc się wytłumaczyć.
Archanioł westchnął.
- Nie winię cię za nic Alvaro. Wiem że nie ma innego wyjścia. Zastanawiam się tylko, dlaczego musieliśmy dożyć czasów, zmuszających nas do takich czynów, które w obliczu tyranii są tylko mniejszym złem. Powiem wręcz, że są koniecznością. Po części się o to obwiniam... nie, proszę nie przerywaj mi. Wychowałem Samuela. Może zrobiłem coś nie tak? Może zapomniałem o jakimś ważnym szczególe... nie wiem. Codziennie pytam o to w modlitwie ale dotąd nie uzyskałem odpowiedzi... - popatrzył smutno w okno. Alvaro nic nie odpowiedział. Gabriel podszedł do bliźniaków i pogłaskał je po główkach. - Zawszę będą mieć we mnie wsparcie... - odwrócił się, położył rękę na ramieniu Alvaro i wyszedł. Czarnowłosy nawet nie miał zamiaru go prosić o pomoc w operacji. To by było co najmniej nietaktem. Wyjął narzędzia i przygotował stół tak aby nadawał się na stół operacyjny. Próbował opanować trzęsące się ręce. Pierwszy raz od wielu lat mu się to zdarzyło.
- Chcę ci pomóc, wiem jakie to trudne... - podniósł wzrok i ujrzał Eshamiela niosącego czyste prześcieradła. - Merith zasnęła
Alvaro kiwnął głową starając się skupić na tym co ma zrobić. Operował już tysiące osób. Aniołów, ludzi, dzieci, dorosłych, ale nigdy nie bał się żadnej operacji tak bardzo jak tej.