Martwe serca
- Odejdź proszę… - szepnęła, unikając jego wzroku.
- To nie moja wina. Przykro mi, jeżeli nie potrafisz tego zrozumieć. – Mówiąc te słowa odwrócił się od niej i zaczął zbierać swoje rzeczy rozrzucone po pokoju. Po chwili usłyszała trzask drzwi i zapadła głucha cisza. Ukryła twarz w dłoniach. Jej czarne, kręcone włosy były splątane i lekko wilgotne od potu. Nie miała siły by go zrozumieć. Jej głowa ważyła zdecydowanie za dużo. Zatracała się powoli w świecie potworów i ciemności.
Słońce wdarło się bez pytania pod jej opuchnięte powieki. Czerwona plama bólu przelała się przez pulsującą od wspomnień głowę. Nagle zaczęła płakać. Głośno i bezwstydnie. Czuła jak żal rozdziera jej serce i wyciąga je po kawałeczku na pastwę piekła promieni słonecznych. Jej ciało porwały drgawki i ohydne dreszcze. Gdy otworzyła załzawione oczy, zobaczyła zamgloną postać, przyglądającą się jej uważnie. Ach… Znała ją! Tak! To była Mama…
Kobieta usiadła na skraju łóżka i przyłożyła rękę do jej czoła. Jej dotyk niósł taką ulgę… Wszystko powoli ustępowało, a serce pachtworkowało się w nadal krwawiący organ. Jeżeli mama jest przy mnie, wszystko się ułoży. Będę szczęśliwa – myślała dziewczyna. Położyła swoją dłoń na maminym policzku. Poczuła, że spływają po nim łzy. Przeniosła wzrok na twarz kobiety i zorientowała się, że to nie była jej matka.
Uśmiech znikł z jej twarzy w mgnieniu oka. Zaczęła się szarpać i popadać w kolejną panikę. Poczuła, że ktoś przywiązuje jej ręce do łóżka. Chciała się wyszarpać, ale było już za późno. Leżała między tymi wszystkimi ludźmi zupełnie bezradna. Czuła się jak okaz w zoo. Wszyscy na nią patrzyli, w oczach mieli litość. Tak bardzo nienawidzę litości! – pomyślała. Nienawidzę was wszystkich – krzyknęła. Za chwilę poczuła, że coś ciągnie ją w dół. Czuła, że spada i ten upadek nie ma dna. Twarze się oddalały, coraz dalej, coraz ciemniej… To będzie koszmarny upadek, mam nadzieję, że go nie przeżyję – z tą myślą usnęła.
Pochylał się nad nią. Zastanawiała się czy to sen, czy jawa. W jego oczach malował się niepokój. Poczuła, że ktoś ściska jej dłoń. Przy łóżku siedział też jej ojciec. Kiedy on się tak postarzał? – Zapytała szeptem. Człowiek pochylający się nad jej twarzą wydawał się być zaskoczony pytaniem. Uspokoiła się nieco. Serce jednak nadal bolało i biło jak szalone. Co się stało? – pytała samą siebie. Zauważyła, że ten mężczyzna nad nią to jej mąż. Miał pobitą twarz i jedną nogę w gipsie. Przeniosła wzrok na ojca, który siedział skulony na krześle obok jej łóżka, pogrążony w swoich ciemnych myślach. Powoli wspomnienia zaczęły wracać.
Staruszek posłał jej nieśmiały uśmiech. Widać było, że nie wiedział co robić. Łzy cisnęły mu się do oczu i była wręcz pewna, że jeżeli coś powie, to może wybuchnąć.
- Madziu? Słyszysz mnie? – do jej uszu dobiegł z oddali głos. Wytężyła wszystkie swoje siły aby zrozumieć co mówił do niej jej mąż. – Kotku, jeśli mnie słyszysz kiwnij głową. – Potulnie kiwnęła.
Za chwilę przybiegł mężczyzna w białym kitlu. Zaczął jej świecić po oczach, zaglądać do gardła. Badać reakcje na odgłosy. Nie chciała stracić z oczu swoich bliskich.