Martwa natura
Już od dłuższego czasu wydawało mi się, że wchodząc do kuchni słyszę ucinające się szepty. Jakieś zawisłe w powietrzu, niezrozumiałe frazy. Syczące, skrzypiące ni to sylaby, ni litery. - Kiego czorta? Czy niesie tak przewodem wentylacyjnym od sąsiadów? Lecz czemu urywa się, gdy tylko przekroczę próg? Zacząłem powoli popadać w obsesję. To skradałem się po ciemku w środku nocy, to wpadałem biegiem zapalając światło. Ciągle z takim samym rezultatem. Żywej duszy. Tylko w uszach pobrzmiewało echo. Coś niby "szyyy ...", coś niby "ciii ...". Wczoraj zaś wydało mi się, że słyszę nawet "hihihi". Ktoś najwidoczniej bawi się moim kosztem. Zdeterminowany, postanowiłem, że dzisiaj przekopię całą kuchnię. W pracy wziąłem wolne i pognałem do domu. Z windy wysiadłem dwa piętra wyżej. - Dopadnę was skurczybyki. Nie spodziewacie się mnie o tej porze. Na paluszkach, z butami w jednej ręce a kluczami w drugiej, skradałem się pod drzwi własnego mieszkania. Przystawiłem ucho obok klamki i zacząłem nasłuchiwać. Z początku nic do mnie nie docierało, lecz po chwili usłyszałem. Pierwszy raz usłyszałem całe zdania. - Czy myślicie, że coś podejrzewa? Zabulgotało coś metalicznie. - Nie, przecież to niemożliwe! Odpowiedział ktoś szybko głosem skrzypiącym jak stolarska krajzega. - Ale dziwnie się ostatnio zachowuje. Zadudniło tubalnym basem. - Widać ma jakieś problemy. Zaświergotało dzwoniącym głosikiem. Włos zjeżył mi się na głowie. - Rany Boskie! Co najmniej czterech! Sam nie dam rady. Przez głowę przelatywały setki rozwiązań zaistniałej sytuacji. - Jezusiczku! Co robić, co robić? Wycofałem się jak najciszej na półpiętro. Wtem mnie olśniło. - Staszek! Tak, on mi pomoże. Zbiegłem pędem na 6 piętro i zapukałem do drzwi. - Co się stało? Spytał Staszek, rzucając zaciekawione spojrzenie na moje stopy w skarpetkach. - Stachu, ratuj! Ktoś mi buszuje po mieszkaniu! Wyrzuciłem z siebie półszeptem. - A kto miałby buszować? Nadal podejrzliwie spoglądał na moje nogi. - A bo ja wiem? Może włamywacze - przynajmniej czterech! Odparłem. - Akurat. Czterech włamywaczy na dziewiątym piętrze w bloku. Pokręcił z politowaniem głową. - Mówię ci, że czterech. Słyszałem głosy, mówili o mnie. Nie dawałem za wygraną. - Skoro mówili o tobie, to muszą cię znać albo obserwowali cię od dłuższego czasu. Wydedukował Stach. - Fakt! Masz rację! Już od jakiegoś czasu słyszę w kuchni dziwne głosy. Może założyli mi podsłuch. Wypaliłem jednym tchem, olśniony tą myślą. - Jasne. Wysłali krasnoludki na przeszpiegi. Zachichotał Stach. - A może wprowadzili ci do wodociągu miniaturową łódź podwodną. Trząsł się już cały ze śmiechu. Omal się nie popłakałem. - Daj spokój! Nie żartuję. Powiedz co robić? - Zadzwoń po poldków. Stwierdził rzeczowo. - Chłopie. Nim ci przyjadą, to wyniosą mi wszystko z mieszkania! Niemal już krzyczałem w desperacji. - Tu trzeba radykalnych środków, w tej chwili. - Dobra. Spróbuję zorganizować sąsiadów. Rzucił krótko. Po pięciu minutach, pod moimi drzwiami, sformowała się spora grupka samoobrony. W rękach błyszczały złowrogo patelnie, kilka tłuczków do mięsa a nawet jeden kij do baseball`a. Z duszą na ramieniu przekręciłem klucz w zamku i otworzyłem drzwi. - Dobra. Poddawać się. Jesteście otoczeni. Zachrypiałem przez ściśnięte gardło. Nic. Żadnej reakcji. - Wyłazić, bo was wykurzymy. Dodałem sobie odwagi okrzykiem i wsunąłem się do przedpokoju. Przed sobą kurczowo trzymałem pojemnik z gazem pieprzowym. Nadal żadnego odzewu. - I co? i co? Dochodziły szepty "komandosów" zza moich pleców. - Może są w łazience. Powiedziałem szeptem, pokazując drzwi po prawej. Na palcach prawej ręki odliczyłem od pięciu i otworzyłem drzwi, jednocześnie zapalając światło. Znowu nikogo. Reszta towarzystwa już bardziej ośmielona zaczęła penetrować pozostałe pomieszczenia. Zaglądali do szaf, kanapy. Sprawdzili w lodówce i pawlaczu. Stachu odchylił nawe