Marat i mnich rozdział 4 (TERAZ JUŻ DOBRZE WKLEJONY)
4.
Kolejny dzień w pracy miną jej szybko. Zaledwie kilka godzin wcześniej jej pracodawca, wystawił stragan przed sklep, co pozwoliło jej nacieszyć się nielicznymi promieniami słońca. Obserwowała jego wędrówkę po otaczających ją wysokich budynkach centrum.
Mając artystyczną duszę obserwowała swój stragan, który z godziny na godzinę, gdy słońce zmieniało swoje położenie, przechodził całą feerią barw. Jabłka o lśniącej czerwono- zielonej skórce, zielonkawe nakrapiane czarnymi kropkami gruszki, słoneczne banany, wszystkie te owoce, zachwycały ją barwami, kształtem oraz światłem, które w ciągu dnia zmieniając swoje położenie wydobywało z nich ich niezwykłość. Biorąc je do rąk, pod palcami wyczuwała ich niezwykłą strukturę, niektóre z nich były śliskie, inne chropowate lub grudowate, nie było dwóch takich samych. Jej praca miała też swoje gorsze strony, ciężkie skrzynki, w które były pakowane owoce, dziennie wynosiła ze sklepu i wystawiała na stragan, przeglądała cały sprzedawany asortyment, usuwając z niego obite i zgniłe owoce.
Najbardziej w swojej pracy lubiła jednak obsługiwać starszych ludzi. Zawsze mieli coś ciekawego do powiedzenia, lubiła ich słuchać, mówili o swoich dzieciach, wnukach, drobnych radościach życia, które człowiek docenia dopiero na starość - to była dla niej prawdziwa szkoła życia. Kiedy ich słuchała uśmiech nigdy nie schodził z jej twarzy, to nie zmieniało jednak faktu, że rozglądała się za inną pracą.
Po skończeniu pracy zrobiła zakupy w mieście. Po drodze wstąpiła do sklepu po karmę i obładowana sprawunkami, udała się do domu.
Przez resztę popołudnia zamierzała poćwiczyć trochę malowanie akwarelami, dziś słońce wyjątkowo dobrze oświetlało jej pokój. Przygotowała sobie trochę miejsca na kuchennym stole, wyjęła akwarele w tubce, trzy pędzle różnej grubości od bardzo cienkiego, do bardzo grubego, pojemnik z wodą, oraz szmatkę do wycierania pędzli.
Dłuższą chwilę zastanawiała się, co malować. Nagle przypomniała sobie o obrazie zakupionym kilka dni wcześniej na targu staroci, jeszcze go nie odpakowała, właściwie całkiem o nim zapomniała. Podeszła do przedpokoju, gdzie stał przeniosła go na stół kuchenny i z czułością zaczęła odpakowywać obraz.
Oglądała go pod światło, dokładnie studiując pociągnięcia pędzlem nałożone przez nieznanego artystę. Dałaby dużo, aby poznać twórcę obrazu i dowiedzieć się, czy namalowany klasztor rzeczywiście gdzieś istnieje.
Po bliższym obejrzeniu obrazu nie znalazła niczego, co podsunęłoby jej jakieś wyjaśnienie. Wzięła obraz do ręki i szukała miejsca gdzie mogłaby go powiesić.
- Musze znaleźć dla ciebie miejsce - powiedziała szukając w szufladzie kuchennego stołu, młotka i gwoździ, które na pewno gdzieś miała.
Mierząc obraz w kilku miejscach, wreszcie znalazła idealne miejsce, wolny skrawek ściany w kuchni obok okna, właśnie w tym miejscu wyglądał idealnie. Przymierzyła obraz równo do ściany i pomagając sobie obiema rękami wbiła ceremonialnie gwóźdź w ścianę. Sprawdziła z oddali, czy wisi prosto, wróciła z powrotem do stołu i swoich farb.
- Co by tu namalować – powiedziała do siebie.
W ostateczności postanowiła skopiować zakupiony obraz, w trochę innych kolorach. Najpierw zajęła się tłem, pokryła cały papier jasno brązowym odcieniem, rozrabiając farbę mocno wodą, nadmiar odcisnęła w szmatkę, potem zaczęła malować niebo, z dużą ilością ciemnych chmur. Najtrudniej było namalować samą budowle, postanowiła uprościć sobie sprawę i skupić się na jej samym zarysie. Zdecydowanymi ruchami nakładała ciemno brązową farbę na papier, raz za razem. Spod pędzla zaczął wyłaniać się znajomy kształt budowli. Jej nozdrza wdychały znajomy zapach farby, nie był on ani słodki, ani ostry. Była do niego przyzwyczajona, jak do zapachu nowo kupionej rzeczy. Nie był to miły zapach owoców, czy kwitnących kwiatów, który towarzyszył jej codziennie w pracy, ale mimo to lubiła go, było w nim coś nieokreślonego. Nie można było go porównać z niczym innym, był wyjątkowy, magiczny jak dżin wychodzący z lampy.