Manarett - Tak Smakuje Czekolada
-Kocham Cię, Manarett. Nie chciałbym, żeby taki ktoś
w ogóle zagościł w twoim życiu. Ja chciałbym nim być. -jego chrypki głos, w tym momencie zaczynał mi się podobać. Jednak miał w sobie coś takiego, co mnie ruszało. Może dlatego, że tylko on ją miał, tylko on miał taką chrypkę. Był wyjątkowy.
-Nie umiem powiedzieć ci tego samego. To ty mnie wtedy zraniłeś, dlatego nie wiem. Nie wiem czy jeszcze w ogóle umiem kochać, jestem chyba na to za stara...
-Za stara? Dziewczyno ty masz szesnaście lat! Jesteś w kwiecie wieku. Ale jeśli nie umiesz, powiedzieć tego samego, to chyba będę musiał odejść, nie?
-Nie. Ja nie chcę żebyś odchodził. Chcę twojej przyjaźni.
-A ja chcę twojej miłości, więc chyba się nie rozumiemy. Żegnaj.
-Nie! Zostań, Andrew. Po prostu chcę żebyś był.
Jednak on nie posłuchał. Poszedł wąską dróżką. Po prostu odszedł. Rozmył się w powietrzu. Straciłam go z pola widzenia. Łzy napłynęły mi do oczu. Nie wiem czemu mu tego nie powiedziałam. Czemu nie powiedziałam prawdy?! Czy ja muszę wiecznie kłamać, wiecznie dusić w sobie uczucie?
Popłakałam się i usiadłam pod jednym z drzew. To było jego miejsce. Jego ulubione. Teraz może będzie jego znienawidzonym? Nie wiem. Ja już nic nie wiem i nic nie rozumiem.
**
Wyszłam z lasu. Czułam się okropnie. Ktoś mnie nie posłuchał i może dlatego tak źle się poczułam? Może i jestem rozpieszczonym dzieciakiem, ale w takiej sytuacji, powinien zostać. Nie, żeby był, ale temu żeby został moim przyjacielem, na zawsze. Usiadłam przy jednym ze stolików, by się znowu nie popłakać.
Robiło się ciemno, wstałam z krzesła ogrodowego i poszłam przed siebie. Stanęłam obok jednego z filarów. Byłam załamana. Zepsułam wszystko, co było dla mnie ważne, w jeden dzień. To mój rekord. W pewnym momencie podszedł do mnie mężczyzna. Był to sir Thomas.