Love in the saddle
Greta była cała we krwi rodzącej, ale nie przestawała kontrolować sytuacji.
- Skarbie-zwróciła się do dziewczyny, która jęknęła z wysiłku. Była blada i zlana potem.
- Jeszcze raz. Oddychaj.
Dziewczynę po raz kolejny przeszył ostry ból. Po chwili było po wszystkim. A przez las poniósł się krzyk nowo narodzonego dziecka. Dziewczyna zemdlała z braku sił, jej tętno było słabe. Wiedziałem , że z nią jest coraz gorzej i może tego nie przeżyć. Zdecydowałem się wezwać pogotowie. Drżącymi palcami wybrałem numer. Poinformowałem dyżurnego o zaistniałej sytuacji.
- To dziewczynka.- wyszeptała Greta. Zdjęła swoje palto i owinęła nim dziewczynkę.
Zerknąłem na maleńką istotę w ramionach mojej żony. Była najpiękniejszą i najcudowniejszą istotą na ziemi jaką dane mi było ujrzeć.
- Zaraz będą tu służby ratownicze- wyszeptałem, lekko zachrypniętym głosem. Greta posłała mi delikatny uśmiech, a w oczach miała łzy. Wiedziałem co one oznaczają. Pokochała to dziecko. Przytuliłem ja jak najdelikatniej, przede wszystkim by ukryć miliony pytań jakie rodziły się teraz w mojej głowie.
Zerknąłem w stronę nieprzytomnej dziewczyny. Poruszyła się. Spróbowała się podźwignąć do pozycji siedzącej. Spojrzała na nasza trójkę. Uśmiechnęła się. Choć wyglądała okropnie, w tej chwili była piękna jak anioł, z długimi brązowymi włosami.
- Inez- powiedziała słabym , zmęczonym głosem.- Od tej chwili to będą twoi rodzice. Proszę zaopiekujcie się nią.-zwróciła się do mnie i Grety.
Państwo Davis w milczeniu skinęli głowami. Słowa tej młodej dziewczyny dały im nadzieję na stworzenie dla tej małej kruszynki prawdziwego domu.
Dziewczyna osunęła się na ściółkę. –Czyżby znów zemdlała. Podbiegłem do niej. Sprawdziłem czy oddycha. Żyła. Trzymałem ją za rękę dopóki, ktoś nie odsunął mnie od niej. To byli ratownicy. Zjawiła się też policja, która zaczęła przeczesywać teren. Jedna ekipa zajęła się błyskawicznie mała Inez, Greta nie wypuszczała małej ze swych objęć. Odwróciła się na chwilę w moim kierunku i nasze spojrzenia się spotkały. Była zapłakana i szczęśliwa. Wiedziała ,że od tej chwili mała Inez jest dla niej całym światem. Jak i moim. Wsiadła razem z medykami do karetki. A druga nieprzytomną dziewczyną. Odsunąłem się im z drogi. Oba samochody ruszyły na sygnale w stronę miasta. Liczyła się każda sekunda by uratować dwa istnienia.
Z zamyślenia wyrwało mnie , szturchnięcie w ramię. To był mój koń. Niewiele myśląc wspiąłem się na jego grzbiet, zabierając ze sobą wierzchowca Grety i galopem udałem się w kierunku Equus Ranch. Po dwudziestu minutach, byłem już przed główną stajnią. Zsiadłem z Groma. Xavier , mój stajenny. Wyszedł mi na spotkanie.
-Panie Davis. Czy coś się stało? Gdzie pani Davis?- zapytał mnie i odbierając ode mnie wodze koni.- Widziałem jak przy północnym krańcu lasu stoją dwie karetki i wóz policyjny.-dodał lekko zdenerwowany głosem.
Chciałem jak najszybciej dołączyć do mojej Grety i małej Inez.
Byłem tak zdenerwowany i jeszcze szok nie ustąpił po wydarzeniach z przed godziny , że nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć. Zdecydowałem się ,że szybko zrelacjonuję mu to co wydarzyło się w lesie.
- Proszę dopilnuj wszystkiego pod naszą nieobecność.- powiedziałem. Skinął głowa. Ruszyłem szybkim krokiem w kierunku zaparkowanego SUV-a. Wyjechałem z pod domu z piskiem opon. W bocznym lusterku, widziałem jak Xavier skierował się z końmi do głównej stajni. Będąc już w Spory kawałek od ośrodka, wybrałem numer telefonu mojego najlepszego przyjaciela i prawnika Toma Smitha. Zawsze mogłem na niego liczyć. On z resztą na mnie też.
Tom odebrał po drugim sygnale.
- John- powiedział swoim mocnym barytonem.- W czym mogę ci pomóc.