Lornetka
Wówczas kupiłem lornetkę. Chciałem się dowiedzieć dlaczego Magdalena milczała, i co zobaczyła, patrząc przeze mnie.
Wszedłem do sklepu, i już wtedy ukłuła mnie myśl, szybka i szalona, o beznadziejności moich poczynań. Poprosiłem sprzedawcę o pokazanie mi lornetki. Była wspaniała. Myślałem o tym ze złością, jakbym miał powód do zazdrości. Prawdopodobnie takiej używają marynarze… Poczułem się rozbitkiem. Jeszcze gorzej: nie było morza. Moje ciało, ta wyspa niedorzeczna i groźna, zaciążyła mi. Pomyślałem, że powinienem wziąć się w garść, uspokoić, a potem pomyśleć, i nie o lornetce, bo pasowała teraz jak guzik dla golasa, lecz o tym jak żyć.
Sprzedawca wymienił cenę, i widząc moje wahanie oświadczył, że lornetka jest bardzo dobra. Przyglądałem się jej bezmyślnie. Miałem oszczędności na koncie w banku. Odkładałem je na garnitur i buty, i jeszcze na coś, czego nie mogłem sprecyzować, ale wiedziałem, że to coś będzie mi potrzebne. Stałem przy ladzie i nie patrzyłem na sprzedawcę. Myślałem o moich pieniądzach, i było mi ich żal… Wreszcie powiedziałem, że wrócę za pół godziny, i wyszedłem.
Wlokłem się z przekornym przeświadczeniem, że muszę ją mieć. Wydawało mi się, że ludzie patrzą na mnie, oglądają się. Czułem na sobie ich oczy, które z małych stawały się nagle duże, rosły gdy tylko zetknęły się ze mną. Były ruchome, przenikliwe, zielone z czymś jasnym wirującym, które wciągało w toń. Ich przenikliwość z blaskiem ironii sprawiła, że poczułem wściekłość. Chciałem je zgnieść, wycisnąć to żywe, ironiczne światło. Wykrzywiłem się, chyba z obrzydzenia… Coś mi przesłoniło wzrok. Zrobiłem kilka głębszych oddechów, i nie poczułem się lepiej. Spojrzałem przed siebie, i nic nie zobaczyłem. Cisza, która spłynęła na mnie, była właśnie taka: zionęła pustką… Zrozumiałem. Moje ciało, ja, szept, nieustanny szept… Nie wiem co tak gada, omijam te głosy, by czekać znowu za rogiem. Bez sensu… Strzepnąłem niewidzialny pył z marynarki, jakbym chciał tym gestem ulotnić się. Zresztą, jak reszta ludzi, którzy ciągle chcą się od czegoś uwolnić. Może śniłem?
Dobrnąłem w końcu do banku. Pieniądze były nowe, gładkie, ładne… Schowałem je dobrze, do portfela i do wewnętrznej kieszeni w marynarce. Spojrzałem na wyczekujący tłum… Stryczek nad moją głową zakołysał się łagodnie.
---------