KUSZYCIELKA
neogotyk. Byłam strasznie podniecona. Mąż to widział i cieszył się, bo myślał, że to z jego powodu... Nie burzyłam jego złudzeń i oddawałam mu się dwa razy na dobę nad tym pięknym jeziorem. Zresztą to miały być moje ostatnie razy. Chciałam zachować chociaż wspomnienia. Było nam bardzo dobrze. Siadywaliśmy wieczorami na brzegu jeziora i patrzyliśmy na światła więzienia. Wyglądało to bardzo pięknie. Uznałam to za znak. Muszę znaleźć się w więzieniu na jeziorze Garda na co najmniej dwadzieścia lat! Był jeden problem: więzienie było akurat przepełnione. Musiałam czekać, aż zwolni się miejsce. Czytałam wszystkie gazety, a nawet zaprzyjaźniłam się z jednym prokuratorem wyspecjalizowanym w zamykaniu tam kobiet. Ale kontakt szybko się urwał. Mój zapobiegawczy mąż zrobił mi beznadziejną scenę zazdrości i żeby go uspokoić musiałam przestać się spotykać z moim informatorem. W końcu wybrałam sobie typ wykroczenia. Wahałam się między którymś z rodzajów morderstw a kradzieżą mienia państwowego. Za to ostatnie mogłabym wyjść zbyt szybko, albo nawet nie wejść. Poza tym nie wiedziałam, co mogłabym ukraść, z tego, co jeszcze nie zostało ukradzione. Kontaktów z dobrze poinformowaną mafią nie miałam żadnych, zresztą nie było już na to czasu. Miejsce się zwolniło i musiałam działać. Wybrałam perfidnie morderstwo z premedytacją i przy świadkach, wykluczające jakąkolwiek możliwość alibi czy okoliczności łagodzących. Wykorzystywanie nieletnich nawet nie wchodziło w grę. Oczywiście, nie miałam żadnej ofiary. Do nikogo nie czułam nienawiści, a uważam, że to uczucie jest konieczne do popełnienia mordu. Nie miałam też żadnych wrogów (oprócz nauczycielki od matematyki, ale ona już pewnie o mnie zapomniała). I wtedy... Oglądaliśmy z całą rodziną teleturniej w telewizji. Jakieś banalne pytania, głupie odpowiedzi, wytrenowane uśmiechy, przypudrowane twarze i kretyńska muzyczka w tle. Właściwie, to co zawsze. Ale prowadził tą pomyłkę niewyobrażalnie nadęty i wkurzający pan Jacuś. Dokładnie tak kazał do siebie mówić! I cały czas się śmiał, niezależnie od tego, czy ktoś wygrywał mikser czy nie. Infantylizm wychodził mu z każdej dziurki różowego, błyszczącego garnituru. A mimo to wszystkie kobiety w kraju wprost za nim szalały. To dla nich teleturniej był codziennie w porze największej oglądalności, kiedy to dzieci powinny odrabiać lekcje, żony rozmawiać z mężami, a zakochani umawiać się na randki. Nie. Najlepszy czas z całej doby zarezerwował dla siebie pan Jacuś. Z tym swoim tłustym żelem na przerzedzonych włoskach, z pseudo - zabawnym przekręcaniu słów, żeby zrobić na złość uczestnikom gry i całkowitym ignorowaniem zasad gramatyki języka ojczystego. Najgorsze, że cały kraj powtarzał te jego wpadki, jakby były najlepszymi dowcipami. Wkurzył mnie od pierwszego wejrzenia i zapałałam do niego nienawiścią równą otaczającemu go uwielbieniu. Mój wspaniały mąż, któremu tego nigdy nie zapomnę, skwitował go jednym zdaniem: „co za palant.” I właśnie tego palanta postanowiłam zlikwidować dla dobra ojczyzny, jej języka i kultury. Od momentu wypowiedzenia przez mojego małżonka pamiętnego zdania zaczęłam planować zamach na osobę publiczną, w dodatku gwiazdę telewizji. 25 lat w przepięknym zabytkowym więzieniu dla kobiet miałam jak w banku. W myślach nazywałam już siebie panią jeziora Garda. Następnego dnia kupiłam w sklepie myśliwskim kuszę. Bron cicha i skuteczna. Podobno przebija nawet kamizelkę kuloodporną. Nie mogłam mieć pewności, czy pan Jacuś przypadkiem takiej nie zakłada przed wejściem do studia. Kusza była maleńka i niezwykle poręczna. Właściwie mieściła się w torebce. Ćwiczyłam strzelenie w czasie spacerów z psem po przyosiedlowych nieużytkach. Dwa dni później strzelałam jak Wilhelm Tell. Tymczasem w moim wymarzonym więzieniu zwolniło się kolejne miejsce. Następny znak z niebios. Napisałam list do telewizji i zgłosiłam się do teleturnieju. Nie wspomniałam o moim wyższym wykształceniu, bo mogliby odrzucić moją kandydaturę. Napisałam, że j