Kunegunda
Dotarłam pod dom ciotki, spojrzałam w górę, nic się nie zmieniło od zeszłego tygodnia. Przez szyby nie było nic widać, bo ciotka wychodziła z założenia, że brud odpada sam, gdy już osiągnie odpowiednią grubość. Kiedyś ośmieliłam się zadać pytanie- jaka to musi być grubość. Ciotka uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała:
-Kuniu, pożyjesz to zobaczysz. Miała rację, stwierdziłam to, gdy u mnie w pokoju odpadł z szyby pierwszy brud, wtedy się zorientowałam, że jest dzień.
Weszłam po jednym schodku i zapukałam w metalowe drzwi.
- Witaj Kuniu! – Powiedziała ciotka otwierając drzwi. Weszłam do środka, kontem oka zobaczyłam, ze na kuchence stał tylko jeden garnek. Tak, to co było na zewnątrz garnka, to na pewno była zupka z przed tygodnia. Przy rozkładanym stoliku z Ikei stało rozkładane krzesło z Ikei, które ciotka zawsze chowała na noc, za rozkładaną szafką z Ikei. Na ścianie wisiał portret starszego mężczyzny, zafascynowanego widelcem trzymanym w ręce.
- Zupka już wprawdzie wystygła, ale nie będę ci jej podgrzewać, bo bym ci musiała wymienić sztućce z łyżki na widelec, a przecież wiesz, że w domu nie używam widelców. Opowiadałam ci już jak mój świętej pamięci czwarty mąż, Ambroży łapał motyle i nabijał je na widelec. Po takim zabiegu nigdy nie było wiadomo, jaki to gatunek motyla. Ale widelce do tej pory wiszą w szafie na poddaszu. Tak na pamiątkę. Siadaj przy stole i jedz, bo ci zupka ucieknie. Haha, żartowałam! No, co tam u ciebie kochana? – Gdy już chciałam otworzyć usta, żeby jej odpowiedzieć ciotka znów zaczęła mówić. Dlatego rozpoczęłam cały proces konsumowania niesamowitej zupki.
– Co tam u twojego Henryczka – Zapytała ciotka, przechodząc do drugiego pokoju i zamykając za sobą drzwi.
Zaległa cisza. O jakiego Henryczka jej chodziło? No tak, to było do przewidzenia. Wyplułam zupkę. Szybko wyskrobałam część zupki do kociej miski, choć przecież ciotka nie miała kota, a resztę wyrzuciłam przez uchylone okno. Siadłam spokojnie, przy stole i pomyślałam, że zaniki ciotki mijają bardzo krótko i trwają bardzo szybko. Faktycznie ciotka weszła do pokoju.
- O Kuniu, już zjadłaś! Już ci dolewam dokładkę. – O cholera, gdzie ten pieprzony kot!
- Ciociu masz kota?
- Kuniu, nie zmieniaj tematu. Masz, jedz zupkę. A kotka faktycznie mam, ale jada tylko suchą karmę. – Pomyślałam o misce, szkoda, że nie wyrzuciłam całej zawartości talerza za okno. Może ciotka się nie zorientuje.
- A jak się kotek wabi?
- Ambroży.
- To zupełnie jak twój czwarty mąż.
- Tak, ten od motyli i widelców. Opowiadałam ci już jak mój świętej pamięci mąż Ambroży…
O nie- pomyślałam, – Czemu tracę świadomość nie wtedy kiedy chcę.
Kiedy ciotka skończyła opowieść doskoczyłam szybko do niej, uścisnęłam ją nie pozwalając dojść do głosu, wykrzyczałam, jaką dobrą ugotowała zupkę i że muszę lecieć bo mój chłopak złamał nogę, zatruł się siarką jak wdychał klej i w rentgenie wypalili mu brodawki. Przekazałam pozdrowienia od rodziców i szybko wybiegłam z domku, krzycząc głośno:
- Pa! Pa! – Niestety moje „Pa! Pa!” Przerodziło się w głośne ”aaaaaaaaaaaaaaa”, kiedy na progu poślizgnęłam się na resztkach zupki. Tym razem moja utrata przytomności, była innego rodzaju.
Koniec części II
Leżałam w swoim łóżku, dookoła porozrzucane były zdjęcia moich idoli. Na kolanach trzymałam wielkich rozmiarów, karton z bloku A4 i odrywając kawałki z różnych zdjęć, tworzyłam swój ideał mężczyzny. Skrzyżowanie Hardego Portiera z Edziem Kulkenem. Wprawdzie gdzieniegdzie znajdowały się szczątki Piotrusia Pana, ale Dzwoneczka wypieprzyłam z głośnym hukiem. Hm… Skąd ten Piotruś Pan. Przecież poprzedni ideał mężczyzny, zapieprzyła mi Karolina. Karolina to moja najlepsza przyjaciółka. Jutro idziemy razem na lody. Daltego dziś musze skończyć wyklejankę, może da się nabrać, że to zdjęcia mojego nowego chłopaka. A wszystko możliwe, bo ma gorszy wzrok niż ja. Pomyślałam znów o Zdzichu. W sobotę mamy pierwszą randkę. Wprawdzie on jeszcze o tym nie wie, ale na pewno upiekę ciasto z kremem. Oczami wyobraźni widzę, jak oblizuje swoje paluszki delektując się moim, różowym kremem, a potem zbliża usta do talerza, żeby go wylizać. Myśląc o kremie zorientowałam się, że do rąk mam przyklejone już nie tylko kawałki zdjęć, ale trzy kolejne kartki z bloku, kołdrę i bambosze, trzeba umyć ręce. Wstałam żeby je umyć ciągnąc za sobą niespodziewanie prześcieradło. Przechodząc do łazienki, zobaczyłam wystającego z tornistra pomarańcza. Hm… Może najpierw coś zjem. Jednak nigdy do niego nie dotarłam.