Kunegunda część V
Powiadam wam, ten zapach to najnowsze perfumy Shanel, tylko nie wiadomo który numer. No cóż, chyba dziś nie zobaczę Zdzicha. Wstałam, otrzepałam się, nastawiłam wybity bark, przywiązałam liną drabinę do złamanej nogi, z resztek deski do prasowania zrobiłam sobie kulę. I wróciłam do domu.
Koniec części V
Dotarłam do domu wzięłam szybki prysznic. Na sen brakło już czasu. Dziś był piątek. Zdzichu pewnie już nie może się doczekać, żeby mnie zaprosić na randkę. Już prawie zamykałam szkolną szafkę, gdy zobaczyłam Zdzicha. Nie był sam, stała przy nim jakaś blondyna, a co najgorsze szli w moim kierunku. Wskoczyłam szybko do szafki. Przymknęłam drzwi i na moje nieszczęście usłyszałam, o czym rozmawiają.
- Pyziu, pójdziesz ze mną jutro do kina?– zapytał Zdzichu.
Zamarłam, połknęłam ślinę i znów zamarłam. Nie to chyba straszny sen. Co to za Pyzia, co ten Zdzichu opowiada? Przecież to mnie miał zaprosić na randkę. Kiedy przeszli dalej chciałam wyjść z szafki. Niestety, drzwiczki się zacięły. Próbowałam wszystkich metod - kopałam, drapałam, wgryzłam się w ścianę, w sobotę rano przestałam. To było na nic. Wtedy przypomniałam sobie, że mam komórkę. Zadzwonię do Karoliny, ona mi pomoże.
- O cześć Kuniu! – powiedziała Karolina. – Czemu Cię nie było w piątek w szkole?
- Byłam w szkole! – warknęłam. – I w dalszym ciągu jestem! Przyjdź i otwórz tę cholerną szafkę! Bo mi się siusiu chce!
Jeszcze nie skończyłam mówić, gdy otworzyły się drzwi. To była Karolina.
- Właśnie przechodziłam obok. – powiedziała.
– Co ty robisz w sobotę w szkole?
- Nie pamiętasz, dziś organizowany jest casting do szkolnego teatrzyku. Mam nadzieję, że dostanę rolę Juli, marzyłam o niej od dziecka. Ciekawe, kto zagra Romea? Idziesz ze mną?
Poszłam. Nie sikałam cały dzień, jeszcze jeden wytrzymam. Weszliśmy na salę gimnastyczną. Faktycznie organizowali casting, ale na sali byli sami chłopcy. Karolina westchnęła.
- Cudownie. Zero konkurencji i tylu przystojniaków.
Spojrzałam na plakat wiszący na ścianie.
- Karolina? Tu jest napisane… – i wskazałam na plakat. – Casting owszem, ale na przedstawienie „Alibaba i czterdziestu rozbójników”.
Wyszłyśmy z Sali. Karolina cała zapłakana powiedziała, że biegnie do domu przebrać się za Alibabe. Zostałam sama. Czas wracać do domu. Zaczęło się ściemniać, będzie burza. Powietrze zgęstniało. Ptaki przestały śpiewać, a muchy bzykać. Nawet moje kroki stały się wolniejsze. Dokoła żywego ducha. Nagle usłyszałam za sobą hałas, stukot, albo jakiś dźwięk. Odwróciłam się, nikogo nie było. Przyspieszyłam kroku. Czułam się jak aktorka w kryminale. Byłam pewna, że zaraz wyskoczy na mnie jakiś zbok z wielkim nożem w ręku i zacznie mnie ciachać. Nie chciałam być ciachana. Zaczęłam biec. Niestety nie widziałam nic z tyłu, odwróciłam się i zaczęłam biec tyłem. Potknęłam się. Uderzyłam głową w kamień.
Otworzyłam oczy, było ciemno, albo zgasło światło, albo straciłam wzrok. Tym razem ktoś się nade mną pochylał. Pomyślałam – cholera pingwin. – Nie to ten zbok co mnie gonił. Uświadomiłam sobie, że jednak nie straciłam przytomności. Zbok zaczynał wyciągać do mnie rękę i wtedy przypomniałam sobie wszystkie oglądane filmy z Brusem Lee i Edziem Kulkenem. Wgryzłam mu się w szyję. Po czym zrobiłam wejście smoka. Wystarczyło kilka piruetów i już zbok leżał na ziemi. Przestraszona chciałam uciec do domu i wtedy zauważyłam krew sikającą z przegryzionej tętnicy. Nie mogłam go tak zostawić. Zbok – zbokiem, ale to też człowiek. Przetarłam ranę gazetą znalezioną obok i zszyłam ją spinaczem i sznurówką. Dobrze, że przeszłam kurs pierwszej pomocy.