KUBUŚ
Dni były co raz krótsze. W supermarketach zaroiło się od Mikołajów. W telewizji zapowiadali, że już wkrótce Kevin znów będzie sam w domu. Wszystkie znaki na niebie (wirujące płatki śniegu) i na ziemi (oblodzone jezdnie i chodniki) wskazywały, że zbliżają się Święta.
Od paru dni Pan Kratek miał lokatora. W jego wannie zadomowił się dostojny, królewski karp. Po raz pierwszy w życiu, po ciężkim dniu pracy, Pan Kratek wracał do domu z poczuciem, że ktoś tam na niego czeka. Szybko zdejmował płaszcz i przemoczone buty. Szedł do kuchni. Wyjmował z garnka garść wcześniej już ugotowanej pszenicy. Szedł do łazienki. Siadał na skraju wanny i sypał ziarnko po ziarnku przyglądając się, jak Kubuś, tak nazwał swojego przyjaciela, dostojnie i leniwie podpływa i ze smakiem zjada swą kolację. Stale otwierający się i zamykający rybi pyszczek sprawiał wrażenie, że Kubuś ciągle coś mówi, jakby chciał podzielić się z Panem Kratkiem tym wszystkim, co przez dzień, w tej pustej, ascetycznej, a przez to skłaniającej do medytacji, jak klasztorna cela, wannie, udało mu się przemyśleć. I choć była to mowa bez słów, Panu Kratkowi wydawało się, że go rozumie, że podziela jego poglądy, a jeśli nawet z nimi się nie zgadza, to nie psuje to ich przyjacielskich stosunków.
Aż nadszedł ten dzień. Dzień Wigilii. W supermarkecie Pan Kratek kupił zestaw potraw „Wigilia w pięć minut”. Oprawił choinkę. Przystroił. Przykrył stół białym obrusem. Podłożył pod niego małą wiązkę siana, którą dostał jako dodatek do świątecznego numeru popularnego dziennika. Nakrył, zgodnie z tradycją, dla dwóch osób. Przeniósł Kubusia do dużej, wypełnionej świeżą wodą miski. Wziął kąpiel. Założył ciepły szlafrok. Wyprasował białą koszulę. Wyjął z szafy odświętny garnitur i krawat. Spojrzał za okno.
Zmierzch już nadchodził. Zmierzch dnia, a z nim nieuchronnie zmierzch ledwo co zawiązanej przyjaźni.