Koszatniczka
W końcu ma teraz dom, dzieci i pracę, a do kieliszka sięga, tylko, gdy nikt nie widzi.
Wracała z pracy idąc przyspieszonym krokiem wzdłuż starej kamienicy przy ulicy Powstańców. Nie zastanawiała się nad tym co wokół, choć zawsze podświadomie wybierała tę samą drogę, żeby otrzeć się bokiem o stare kąty, kiedyś może znienawidzone, dziś oczyszczone z przykrych wspomnień. Z daleka zobaczyła znajomą postać pani w średnim wieku, która podąża z naprzeciwka. Ciemne włosy krótko ostrzyżone, wyraziste okulary i charakterystyczne kroki na rozstawionych stopach upewniły Agatę, że to Krysia. Nie była sama. Szła z jakimś wysokim mężczyzną w płaszczu i z teczką w ręku. Mimo to ucieszyła się na jej widok. Zbliżały się do siebie witając się wstępnie kurtuazyjnym uśmiechem. W końcu przystanęły, a razem z nimi mężczyzna, który przyglądał się badawczo młodej dziewczynie.
- Dzień dobry ciociu – powiedziała Agata
- Dzień dobry. Raczej nie ciocia tylko pani – usłyszała w odpowiedzi.
Agata nie spodziewała się, że ktoś kto wydawał jej się tak bliski potraktował ją jak wychowankę, która figurowała kiedyś w dokumentach tego domu. Teraz straciła orientację jak rozmawiać i o co pytać. Speszyła się a, może zawstydziła.
- Co u Ciebie? – uprzedziła ją pani Krysia
- A wszystko dobrze. Wracam z pracy. Idę po Jagodę do przedszkola – odpowiedziała spokojnym, uprzejmym głosem.
- Ja do urzędu. To do widzenia.
Nie mogła uwierzyć. Tak bardzo chciała z kimś porozmawiać. Nosiła w sobie ten ciężar już od dłuższego czasu. Dzień po dniu drobne problemy urosły do takiego wymiaru, że rano nie chce się wstawać z łóżka, a wieczorem nie można zasnąć. Bała się, że wróci uczucie niemocy i zwątpienia, które parę lat temu przywiodło ją na oddział psychiatryczny. Teraz nie wyobraża sobie takiej sytuacji. Ponad wszystko kocha swoje dziecko. To dla Jagody musi być silna i odważna, żeby historia, którą zna nie musiała się powtarzać. Chciała tylko wylać z siebie bolączki dorosłego życia, w którym tak naprawdę troszczyła się o swoje dziecko, brata no i męża, który zamiast być wsparciem komplikował i utrudniał ważne sprawy.
Doszła w końcu do przedszkola. Zapomniała teraz o sobie i o tym, co się wydarzyło. Oczekiwała chwilę w szatni, przekładając już małe ubranka. Przybiegła Jagoda rzuciły się sobie na szyję. To są właśnie światełka czyli te najszczęśliwsze chwile, które rozjaśniają i ogrzewają, tak mocno, że można jeszcze w coś uwierzyć i zaufać. Wczesnowiosenne popołudnie chłodem okryło miasto. Ubrała więc pięciolatkę w płaszczyk, czapkę i kalosze, po czym wyszły z budynku. Wolnym krokiem, w rytm kroków małej dziewczynki zmierzały w górę ulicy, w kierunku kamienicy, gdzie mieszkały. Jagoda szczebiotała nieustannie. W końcu doszły do katedry. Obie lubiły to miejsce.
- Mamo wejdziemy? – radośnie podskakiwała Jagoda, prosząc błagalnie ze swoistą niewinnością.
- To chodź, ale tylko na chwilę – odparła Agata
Chwila miała być na tyle krótkim czasem, aby nie móc zdążyć zanurzyć się w sacrum i poczuć przynależności do Kościoła. Ciągle stała na rozdrożu. Nie mogła ostatecznie wybrać drogi dla swojego dziecka, które i tak właściwie zaczęło już samo podążać w swoim kierunku. Starała się uwzględniać w wychowaniu skrajną opinię swojego męża, który wspólnotę wierzących uważał za mafię, obrażał i odrzucał do woli.
Agata odciągnęła toporne poobdzierane drzwi starej windy, duszne powietrze z wnętrza szybko ja otuliło i wciągnęło do środka. Jagoda była zbyt mała, aby nad tym się zastanawiać, z trudem dosięgała pierwszych kilku odrapanych przycisków. Leniwie, z łomotem jechały w górę – do małego mieszkanka, które było dla nich wszystkim, gdyby je straciły na skutek niepłacenia czynszu zostałyby z niczym, tak jak rodzice Agaty ,albo jej męża. Szukamy ludzi podobnych do siebie, nawet, jeśli nam się wydaje, że to przeciwieństwa przyciągają się. Zawsze gdzieś istnieje to zdradliwe podobieństwo, które jest naszym lustrem. Czasem nie jesteśmy tego świadomi, nie zastanawiamy się nad tym bo łatwiej jest bezwolnie krytykować, obrażać i odwracać twarz do okna. Mieszkać razem, ale stać daleko, żeby nie okazać słabości ,lecz pozornie chwilowo tryumfować.