Kolonie cz.2/2 (fragment wspomnień)
Wiedzieliśmy o tym, gdyż dużo wcześniej sprawdziliśmy doświadczalnie jakość pierwszych otrzymanych świec w ustronnym, oddalonym od baraków kolonijnych miejscu. Nie chcieliśmy kupować kota w worku – za nasze usługi dla wojaków chcieliśmy otrzymywać porządny towar, a nie jakieś wybrakowane czy zleżałe badziewie. Uczciwa transakcja handlowa to podstawa wzajemnego zaufania. Po przeprowadzeniu praktycznej próby byliśmy pewni – towar pierwowo sorta! Obawialiśmy się tylko, czy wychowawcy czegoś się nie domyślili – zapalona w czasie próby świeca na kilka minut pół nieba przesłoniła, widać ją było z daleka. Jednak nikt z kadry niczego nie szukał, nie rozpytywał. Widocznie słusznie założyli, że to niebieskie berety ćwiczą. Zresztą nawet jeżeli coś podejrzewali, to minęło już tyle dni, że pewnie dawno zapomnieli.
A jednak nie zapomnieli. Mieliśmy przed naszymi oczyma widoczny dowód, że srodze pomyliliśmy się w ocenie ich możliwości kojarzenia faktów. Jak wytrawni stratedzy poczekali na ostatni moment, aby zadać nam śmiertelny cios w chwili, kiedy już szykowaliśmy się do triumfalnego przeżycia zielonej nocy. To najbardziej zabolało. Byliśmy przecież tak blisko zakończenia kolonii w sposób, jaki zaplanowaliśmy...
To była prawie całkowita klęska, nasza Canossa. Świece dymne, dotąd tak sprytnie ukrywane w kuferkach przed wychowawcami, zostały odnalezione i wydobyte na światło dzienne. Tragedia dla całej grupy i dla każdego z nas z osobna; nic już nie wyjdzie z tak pięknie zapowiadającej się ostatniej nocy na kolonii. Do tego obok stali wychowawcy i jeszcze uśmiechali się z przekąsem. Sadyści, prawdziwi sadyści! Naigrawali się z nas wyraźnie. A kierownik kolonii, główny sadysta i pewnie sprawca tego kipiszu, nawet się nie hamował, tylko śmiał bez umiaru. Jak tak można się naśmiewać z czyjegoś nieszczęścia?!
Myśleliśmy, że dzisiaj już nic gorszego nas nie spotka. Nie oszczędzono nam jednak niczego w tym dniu. Szybko się przekonaliśmy, że chcieli nas pognębić dokumentnie. Kierownik wyszedł na środek sali i zaczął z bezładnego stosu bagaży po kolei wyciągać torby, plecaki i walizki.
– Czyja to?
– Mm... moja – wykrztusił przez ściśnięte gardło jeden z nieszczęśników.
– Twoja? Wystąp! Ile miałeś schowanych świec?
– Dw... dwie.
– Zgadza się. Zabieraj walizkę. Następny... czyj to plecak?