Kolonie cz.2/2 (fragment wspomnień)
– To mój, panie kierowniku – kolejny nieszczęśnik podniósł rękę w górę.
– Ach, twój? Ile miałeś świec?
– Też dwie.
– Też dwie? Tylko dwie? Kłamiesz. Miałeś cztery. Kto cię tak nauczył kłamać? Za karę chwytaj za grabie i przez godzinę pograbisz alejki. Twój wychowawca pokaże ci, które i sprawdzi robotę. Kolejna... czyja to walizka?
– Moja – tym razem to ja musiałem się odezwać.
– Twoja? Ile miałeś świec?
– Trzy, panie kierowniku.
– Trzy... tak, trzy. Zgadza się. Zabieraj walizkę. Następny...
Nie było nawet możliwości jak oszukać. Kierownik trzymał ukrytą w ręku karteczkę. Kiedy delikwent zgłaszał swoją własność i przyciskany wystękał wreszcie ilość posiadanych świec, nasz kolonijny ojciec ukradkiem zerkał na papierek. Wielu zostało przyłapanych na mijaniu się z prawdą, nim się moi mali bracia w biedzie zorientowali, że lepiej od razu powiedzieć prawdę. Nie pomogły wtedy prośby i próby tłumaczeń, że po prostu zapomnieli, ile mieli świec. Nie było zmiłuj.
Duża grupa nieszczęśników nie miała tego dnia wolnego popołudnia. Przed kolacją na ścieżkach między barakami nie można już było znaleźć nawet najmniejszego papierka czy niedbale leżącej igły sosny. Ta nienaturalna czystość była jednak marnym pocieszeniem dla przymusowych ochotników do sprzątania.
W sromocie i poniżeniu zjedliśmy kolację. Niektórzy nie mieli nawet apetytu, inni co chwila ocierali nagle pojawiającą się na policzku niemęską łzę. Taka klęska, taka klęska. Tyle dni przygotowań i wszystko runęło jak domek z kart.
Kierownik kolonii i wychowawcy triumfowali. Byli przekonani, że ich prewencyjna akcja przyniosła oszałamiający sukces. Utwierdziła ich w tym zielona noc, która minęła prawie w całkowitym spokoju. Przecież wysmarowanie pastą do zębów klamek przy drzwiach i buzi co poniektórych nieboraków to była tylko nędzna namiastka tego, co mieliśmy w planie przeprowadzić w ramach operacji „Noc Zet”. Wyglądało na to, że naprawdę odnieśli nad nami druzgocące zwycięstwo.