Kilka niepotrzebnych słów
- „Poranny serwis informacyjny: Jak nieoficjalnie udało się ustalić naszym reporterom dziś pod Elblągiem…”
- Ścisz to rzępolenie, bo nic radia nie słychać!
- Rzępolenie? Lorenc, a Ty, że rzępolenie?
- „… tożsamości. Policja wyjaśnia wszystkie okoliczności zdarzenia. W Sejmie trwa głosowania nad…”
- Możesz dalej rzępolić tego Lorenca. Idę na zakupy.
- Idź, idź, świat będzie spokojniejszy.
***
- Robię kawę, chcesz?
- A zrób.
- Puka ktoś, otwórz weź!
- Dzień dobry! List dla naszego pisarza, wołać nie trzeba, niech tworzy. Panie mnie tu się podpisze i fajrant.
- …
- Rączki całuję, miłego dnia życzę!
- Masz, listonosz przyniósł.
***
Szanowny Panie Tadeuszu
Ludzie kulturalni pisząc do kogoś pierwszy raz, winni na samym początku przedstawić się odbiorcy z nazwiska, a przynajmniej z imienia. Nie przedstawię się, to nie kwestia mojego wychowania. Nie zrobię tego, ponieważ i tak to nic panu nie powie. W najdziwniejszym zbiegu okoliczności połączenie mojego imienia i nazwiska może krystalizować się pod pewną postacią, zaś jestem tego pewien nie będę to ja. Piszę do pana nieprzypadkowo. Nie oczekuję ani współczucia ani zrozumienia, nie chcę w odpowiedzi pańskiej książki z autografem, nie załączam literackich prób do ocenienia. Piszę do Pana, bo mam zamiar się zabić, tak – po prostu się zabić, zarżnąć, zdechnąć, zajebać się na śmierć, to nawet nie zamiar – to pragnienie. Taka zwyczajna rzecz, nic wielkiego, małe samobójstwo, samobójsteweczko. Może opisze je w lokalnej prasie i będą próbowali dociec, czemu ktoś tak młody, niesprawiający problemów, mówiący z uśmiechem „dzień dobry”, przytrzymujący sąsiadce drzwi, niespodziewanie odbiera sobie życie, mając przy tym czelność nikogo nie informować, nie zgłaszać, żadnego listu do najbliższych, nawet głupiego pożegnania na „nk”, opisu gadu gadu w stylu: „Pieprzę wszystko, was pieprzę, śpieszcie się, właśnie się zabijam”. Nic, tak mało medialnie, intymnie, bez polotu.
List napisałem dzień przed śmiercią, zatem gdy Pan to teraz czyta powinienem mówić o sobie tylko i wyłącznie w czasie przeszłym, jednak pozwolę sobie pisać w formie wygodnej dla mnie, jakby nie było to ja się zabijam i to ja po raz ostatni mogę czegoś oczekiwać. Zapewne zastanawia się Pan coraz bardziej, w jaki sposób chcę pożegnać się ze światem. Tegoż też nie zdradzę. Być może zacznie pan teraz szukać wzmianek o mojej śmierci w Internecie, odnajdzie apel zrozpaczonej rodziny i odeśle im ten list, a tego bym nie chciał. Opuszczając świat, piszę tylko do Pana, nikt więcej nie dostanie ode mnie nic. Ośmieliłem się napisać, bo po prostu lubię czytać pańskie książki, każdą kolejną prędzej czy później oglądałem, gdy dumnie prężyła przede mną swój grzbiet na półce. Czytałem i zazdrościłem umiejętności posługiwania się słowem, mówienia w imieniu bohaterów takich rzeczy o życiu, które i ja sam chętnie bym wypowiedział, ale potrafiłem dopiero, gdy Pan już to robił za mnie. Nie próbowałem nigdy pisać, widać za mało miałem w sobie odwagi, wstydziłem się samego siebie. Pisać do szuflady i odkładać na później historie pełne histerycznego cierpienia – to nie dla mnie. Wolałem się wesprzeć na kimś, zaufałem Panu i odnalazłem w tych słowach swój świat.
Ochłonął już pan ze świadomością, że rozmawia pan z nieznajomym umarlakiem? Cóż za ironia godna książkowego rozwinięcia. Gdyby chciał Pan skorzystać z tego chwytu, służę uprzejmie, proszę mnie tylko dopisać do spisu osób pomagających przy powstawaniu książki. O samobójcach mówi się przeważnie w kontekście – egoistów, którzy z braku odwagi w stosunku do świata, zabijają się i nikomu nic mówią, a „zawsze gdzieś, czeka ktoś…”. Nie chciałem być do tego wszystkiego osądzony i o egoizm, choć każdy w życiu musi przede wszystkim myśleć o sobie, żeby na każdym kroku nie dostawać w dupę od silniejszych. Piszę ten list do kogoś, a zatem egoistą nie jestem. Jeśli jest z tym Panu źle, proszę wybaczyć, tylko ten adres przyszedł mi do głowy, jako godny kilku marnych słów.