" Kilka groszy"
Prośbą była ta wyciągnięta w mróz zniszczona dłoń.
- Nie – warknąłem pod nosem i wszedłem do sklepu. On tego chyba nie słyszał, bo mówił cos do siebie, tak jakby bluzgał na całe życie.
Znałem go, tak jak się zna wszystkich obszczymurków z dzielnicy z podstawówki, z podwórka, z boiska. Na pewno kopaliśmy nie raz piłkę. Tylko kiedy to było? Nawet pamiętam jego ksywkę. „ Zając” zdaje się.
Oni stoją pod sklepem, siedzą na ławkach, konserwują się najtańszym alkoholem i zawsze mają o czym rozmawiać. To fascynujące, całe dnie ze sobą i zawsze jest coś do obgadania. To nie to co z żoną, parę słów i gazeta albo pilot. Nigdy nie widziałem milczących dzielnicowych alkoholików, chyba że jaźń mateczka odleci w obłoki, rzucając liche szczątki na chodnik. O życiu świadczy wtedy płytki oddech i fizjologia koloru uryny.
Pamiętam zmarzniętą czerwoną dłoń jak prośbę do każdego wchodzącego i wychodzącego z osiedlowego supermarketu.
- Nie Zając tylko Królik. Mieszkałem z nim w jednym bloku tyle lat.- Darek popychając pusty jeszcze kosz na zakupy wyśmiał mnie:
- Nie pamiętasz?
- Królik? Może Królik- pomyślałem.
- Człoowieku! Załamka z tą jego rodziną. On mieszkał na czwartym ja na drugim w tej samej klatce. Kurwa, Królik to był gość człowiek. On pod sklepem zaczął stawać dopiero jak go z pracy wylali.
Darek włożył do koszyka jakiś serek i dwa piwa
- O, jego za to wylali- wzrokiem pokazał puszki- to dopiero zaczęła się jazda. Wiesz, wchodził do roboty, a na bramie ochrona go do alkomatu zhaltowała. Pewnie ktoś sypnął, albo przypadek, bywa i tak. Był po piwie, czy jeszcze z poprzedniego wieczora miał we krwi, dmuchnął i po robocie. Wiesz, przy takim bezrobociu, jak nie masz układów, to się nie cackają, miał we krwi i do widzenia. Następnego dnia już mógł się wyspać. I tak się zaczęło- Darek znowu włożył cos do koszyka
Wyszliśmy przed sklep, każdy ze swoją reklamówka zakupów. Wiosna już była i ten pierwotny zielony zapach odrodzenia. Zapaliliśmy papierosy, każdy swojego po krótkiej wymianie grzeczności w stylu „ zapal mojego.”
Darek był jednym z tych, których się zna, mimo upływu czasu od skończenia szkoły, kopanej piłki czy pierwszych piw. Jak się mieszka w dzielnicy dzieciństwa, to tak jakoś jest, że niektórych znasz i zagadasz, niektórych tylko na cześć i często nie kojarzysz kogo pozdrowiłeś, a niektórych się zna jak to mówią z twarzy, albo z najdalszej pamięci. Wiesz, że kiedyś to on dobrze bronił, albo miał super pomysły, albo... no właśnie, a teraz mijamy się jak ludzie z innych planet. Tak było z Królikiem.
Darek wciągnął dym w płuca, spojrzał w górę i oznajmił:
- No, to ciepło już teraz będzie.... a „ Królik” jak robotę stracił to wiesz...jak masz żonę i trzy córki, to tam on miał gorzej niż... -znowu się zaciągnął dymem z papierosa nie kończąc myśli- - wychodził z chaty coraz częściej i tak się zaczęło. Jak go przyuważyli, że ma przy sobie trochę groszy, to nie odpuścili, a i on do nich przylgnął, najpierw na ławce, potem pod sklepem, potem jakaś piwnica czy brama i tak się skoleżkował, odnowił znajomości z dzieciństwa kurwa- zaklął śmiejąc się, po chwili kontynuował : - no i zamiast słuchać jazgotu ukochanej starej i ślicznych córeczek kurwa ich mać, to wychodził rano z chałupy a wracał wieczorem pijany. To wtedy słyszałem, wiesz, ja na drugim a on na czwartym, jak te wiedźmy jadaczki darły. A on to miał w dupie chyba, bo już narąbany był jak indor w niedzielę, a rano jak tylko oczy otworzył, to szedł pod sklep. Czasami, jak za późno wstał, to znów jazgot w tym mieszkaniu, że chla, że roboty nie ma, że... a człowieku jakie tam długie szły, to on spieprzał z tego domu pod sklep. Spokój miał, koleżków miał, a wieczorem do wyra. Potem, to już się nawet te jego panie uspokoiły. Wychodził rano, człoowieku- Darek miał taką manierę, że słowo człoowiekuR