Kiki
- Kiki? Małpy się tak nazywają.
Posłała chłopakowi lodowate spojrzenie i wróciła do bezmyślnego gapienia się na wywieszkę "Zaraz wracam". Wiszący w powietrzu romans zastąpiło wrogie milczenie. Małpy, też coś. Co taki wioskowy kmiot może wiedzieć. Ziewnęła.
Kiki brzmi tajemniczo... egzotycznie... Kiki to po prostu JA, pomyślała. Chłopak siedział na schodkach zamkniętego spożywczego, miętosił różową reklamówkę. Jasne włosy opadały mu na zmarszczone czoło, na oczy. Kiki z trudem powstrzymała się, żeby nie wyciągnąć ręki i nie odgarnąć ich na bok. No, po prostu. Czy on coś w ogóle widzi? Zauważyła, że chłopak się jej przygląda, więc wyniośle odwróciła głowę w drugą stronę. Skoszone pokrzywy to też ciekawy widok.
- No daj spokój, przepraszam - usłyszała. Różowa reklamówka szeleściła nerwowo.
-
Wcale się nie gniewam - warknęła Kiki, wciąż podziwiając
wyschłe zielsko.
- Na jak długo przyjechałaś?
-
Nie wiem, to nie ode mnie zależy (ziewnęła). To skomplikowane. Mam
brata, brat ma żonę, żona ma kochanka, kochanek ma dom i ja muszę
tego domu przez pewien czas przypilnować, rozumiesz?
- No.
- Chryste, jechałam tu rowerem pięć kilometrów! Gdzie polazła ta
baba?! Wpadłam po drodze do rowu, wiesz? To dlatego jestem taka poobijana.
Cholera, pewnie z powrotem tez tam wpadnę!
- To ten dom nad jeziorem?
- Co? A, tak, to
tam. Skąd wiesz?
- Widziałem go z daleka, pływam tam
często na ryby.
- Fascynujące... - ziewnęła znowu Kiki.
Rosnący upał zagęścił powietrze, ciężko było oddychać.
-
Raz podpłynąłem chyba za blisko i ten facet normalnie dostał
szału. Strzelił do mnie. Leżałem na dnie łodzi i bałem się, że
jak wyjrzę to mi łeb odstrzeli.
Kiki słuchała
go w milczeniu. Objęła ciasno ramionami swoje kolana, bo poczuła,
że zaczynają drżeć. Po chwili wstała gwałtownie, chwyciła
rower i energicznie postawiła go na drodze. - Nie czekasz? -
zdziwił się chłopak. On też odruchowo wstał. Kiki obrzuciła go
ponurym spojrzeniem.
- Nie. Znudziło mi się słuchanie ciebie. Jak chcesz
kłamać to rób to wiarygodnie.
- Nie kłamię. Kiki....Kiki!
Nawet się nie obejrzała. Odjechała, krztusząc się wzbijanym przez koła pyłem. Z wściekłością uderzyła w kierownicę, rower zachybotał się na boki, z trudem udało jej się utrzymać równowagę. Chciała jak najszybciej dotrzeć na miejsce, wejść do chłodnego, pachnącego wilgotnym drewnem domu. Ech, gdyby na tej dziczy działały telefony, zadzwoniłaby do brata. Zrobiłaby mu dziką awanturę, poprosiłaby, żeby zabrał ją do domu, daleko od tego miejsca.
Tu było tak pusto. Można było iść lub jechać godzinami wzdłuż wyboistej drogi, a wokół tylko pola. Zielone, żółte, brązowe pola, a nad nimi błękitne, wyblakłe niebo. Kiki bała się takich przestrzeni, gdzie nie można było zatrzymać oczu na niczym, co przypominałoby o obecności innych ludzi. Czuła się tu jak na zupełnie innej planecie. Tutaj nawet czas płynął inaczej. Niby obowiązywały te same godziny, ale Kiki była pewna, że tu trwały one dłużej, czas wisiał w powietrzu, brzęczał jak ogłupiałe od słońca pszczoły i tylko z przyzwyczajenia posuwał się do przodu. Po kilku dniach schowała swój zegarek do plecaka.
Maksim się wścieknie, że nie kupiła mu piwa.
- Chrzań się, chrzań się... - to działało jak zaklęcie.
Chrzań się, Maksim.
W oczy mu tego nie powie, mądry człowiek nie popełnia tych samych błędów, ale przecież może myśleć co się jej podoba. Po co on w ogóle tu przyjechał? Podejrzewała w tym rękę Piotra. Jej brat, Bóg raczy wiedzieć czemu, uważał że Maksim ma na Kiki zbawienny wpływ. Bała się go, to fakt, ale czy można to nazwać zbawiennym wpływem? Zacisnęła dłonie na kierownicy. Piotrowi się wydaje, że cały świat to jedna wielka firma - najlepiej agencja nieruchomości. Każdy jest albo przełożonym albo podwładnym, a wszystkie kłopoty biorą się z niewłaściwego pojmowania tych funkcji. W swojej opinii Piotr był przełożonym swojej młodszej siostry, a do opieki, czy raczej kontroli nad nią wyznaczył wicedyrektora Maksima. Wszystko jasne, porządek, przejrzyste zasady. Gdyby tylko Kiki chciała przyjąć do wiadomości, że jej zadaniem w tym układzie jest słuchać i wykonywać, tylko tyle. Kurcze, postarałby się o własne dzieci, zamiast robić jakąś karykaturę dziecka z niej. No ale przecież dziecko zaburzyłoby harmonogram jego zajęć i planów, a Marta nie mogłaby przesiadywać godzinami u kosmetyczki i w snobistycznych restauracjach. Zresztą, przecież mają się nad kim znęcać, mają Kiki. Zamyślona, nie zauważyła leżącej w poprzek drogi gałęzi. Przeleciała nad kierownicą, nie zdążyła nawet osłonić głowy. W ustach poczuła suchy smak piasku i słonawą krew. Zamknęła oczy i leżała tak przez dłuższą chwilę; słonce parzyło ją w plecy, w piasek wsiąkała krew z rozciętej wargi i policzka.