KAY-rozdział siódmy
ęknie nakrytym stole,ozdobionym pachnącymi gardeniami,panowała grobowa cisza,którą przerwał głos Alicii:
-Wspaniała kolacja.
-Dziękujemy...
-Gotowałaś Saro?
-Tak-radośnie a jednocześnie z dumą.
-Bez mego aniołka bym sobie nie poradziła.
-Kocham cię mamo.
-A ja ciebie słoneczko.
Widząc łzy Alicii:
-Czemu płaczesz?
-Znalazła się beksa.
-Zamknij się...
Zwracając się do dziewczyny:
-Coś się stało?
-Nie...nic...wzruszyłam się.
-Niby było czym.
-Niektórzy są prawdziwymi palantami.Mają cudowną,kochającą rodzinę i tego nie widzą...
W Ianie zbiera gniew
...Zamiast docenić,uszanować i pięlęgnować to co mają najpiękniejszego niszczą to...
-Zatkaj mordę!
...Jesteś ślepcem,nie dostrzegającym nic poza swoim nadętym ego...
Wściekły Ian z rzuca ze stołu talerze
-Zatłukę...
-Tknij ją a pożałujesz.
Oszalały wzrok mężczyzny krzyżuje się ze surowym spojrzeniem Kay...rozbijając kieliszek o ścianę opuszcza pomieszczenie...
-Przepraszam...
-Nie masz za co...
Tuląc roztrzęsioną dziewczynkę:
-Nie płacz kochanie.
-Czemu on to zrobił?... czemu?...dlaczego się tak zachował?...
-Tata miał zły dzień...
-Nie prawda...chciał to zrobić...chciał...
Gladząc włosy dziewczynki
-Już dobrze...
-Wcale nie...to wszystko było dla niego...wystrój...atmosfera...a on to zepsuł...zepsuł...tak bardzo się starałam...tak bardzo... sama...
po raz pierwszy w życiu...przygotowałam jego ulubioną...potrawę...a on nawet jej nie tknął...to miał być nasz wieczór...nasz...
Wyrwawszy się z objęć matki:
-Nie nawidzę go...nie nawidzę...
-Saro...
-Niech pobędzie trochę sama...
Widząc niepewność Kay:
-To jej dobrze zrobi...
-A co z Tobą?
-W porządku...
-Na pewno?
-Tak...nic mi nie jest...
-Przepraszam...
-To nie Ty powinnaś przepraszać...
Alicia powolnym krokiem wychodzi do ogrodu...usiadłszy pod owocowym drzewkiem chowa twarz w dłoniach...uchyliwszy cichutko drzwi Kay widzi jak dziewczynka płacze...każda jej łza sprawia matce ogromny ból...tak jak by ktoś wbijał cierń w serce...coraz głębiej... głębiej...Z krwawiącą duszą i błyskiem w oczach wchodzi do gabinetu męża...słuchając okropnego jazgotu Ian chla wódę:
-Spiepszaj!
Błyszczące gniewem spojrzenie wbijało się w purpurowo-pijacką twarz Iana.
-Ogłuchłaś!...
Rozbiwszy butelkę...zmierza w stronę dziewczyny.
-Spierdalaj do swego bachora...
Błyskawicznym obrotem Kay pozbawia męża broni...ciosem z półobrotu powala go na posadzkę:
-Wiesz co dziś zrobiłeś?!...wiesz?!
-Gówno zróbiłem!...jesteś porąbana!...odwal się ode mnie!
-Przód przeprosisz...
-Sranie w banie...
-Przeproszisz!
-Odbiepsz się!
-Nasza córeczka przez ciebie wylewa łzy
-Przeklętemu bachorowi nic nie będzie...
Dziewczyna wykręca mężczyżnie rękę.
-Niech cię szlak trafi!
-Alicia płacze w ogrodzie...
-Cholerna znajda z ulicy!...niech wypierdala!
-Ty zapijaczony chamie!
-Za kogo ty się kurwa uważasz?! Za cholerną primadonnę?!
-Za człowieka...
-Powiem ci kurwa kim jesteś!...pierdoloną dziwką,której nie chciała rodzona matka...nie mogła patrzyć na takie szkaradztwo...widząc ciebie chciało jej się rzygać...czuła taki wstręt i obrzydzenie że wolała się zabić niż wychowywać potwora...zabiłaś własną matkę...zabiłaś...
Wchodząca do domu Alicia zostaje potrącona przez Kay...dziewczyna w biega na ulicę...pod nadjeżdżający samochód...rozlega się pisk hamulców...