KAY-rozdział siódmy
nasza miłość była zbyt silna, by umrzeć
Znajdziemy sposób, by z twarzą wejść w nowy dzień
Żegnaj, powiedz, że znów się spotkamy
Nie mogę żyć bez ciebie
Czas, by zapomnieć, wyślij mi list
Wybaczmy sobie, im szybciej, tym lepiej
Żegnaj, kochanie, żegnaj, aż do tego czasu
Żegnaj, powiedz, że znów się spotkamy
Nie mogę żyć bez ciebie
Czas, by zapomnieć, wyślij mi list
Wybaczmy sobie, im szybciej, tym lepiej
Żegnaj, kochanie, żegnaj, aż do tego czasu
W domu Richardsów rozlega się dzwonek,Kay otwiera drzwi:
-Co się stało?
-Nic.
-Nie wygląda na to...
-Mamusiu...czemu Alicia ma czerwone włosy?
-Kochanie...kobiety farbują włosy.
-Ja też mogę?
-Nie skarbie.
-Czemu?
-Małe...wyjątkowe dziewczynki...takie jak ty...mają tak piękne włosy że nie muszą ich zmieniać...sprawdzisz jak tam nasze potrawy?
-Tak...
Gdy Sara znikła w kuchni:
-Powiedz o co chodzi.
-Wolałabym nie teraz
Widząc spojrzenie Kay:
Byłam...
-Mamo...potrawy pięknie się pieką...
-Doglądaj ich,za parę minut przyjdę.
-Dobrze.
Zdenerwowana dziewczyna usiadła opierając się o ścianę...Kay usiadła obok niej kładąc rękę na ramieniu...po chwili popłynął potok
słów:
Widziałam...morderstwo...to była egzekucja...najpierw go pobili...a poźniej zastrzelili...strzałem w głowę...zauważyli mnie i chcieli zabić...gonili...strzelali...schroniłam się w centrum handlowym...czekali przed wejściem...na ławce...nie wiedziałam co zrobić...kupiłam nożyczki i farbę...poszłam do łazienki...ściełam włosy...ufarbowałam...idąc w ich stronę...prosiłam Boga by się udało...by pozwolił mi wrócić do was...
-Na szczęście wysłuchał Ciebie.
-Tak bardzo się bałam...
-Wiem...
-Mamo...czy Alicii grozi niebezpieczeństwo?
-Nie kochanie...już nie...
*******
Stojąc w oknie dziewczynka z utęsknieniem wypatruje taty...w jej ślicznych niebieskich oczkach widać wyraz zawodu:
-Nie widać go-ze smutkiem w głosie
-Za chwilę przyjedzie.
-Ostatnio też tak mówiłaś...a się nie pojawił...wrócił późno w nocy...bardzo się kłóciliście...
-Słyszałaś?
-Tak...było mi bardzo przykro...
-Przepraszam skarbie...
-To nie była twa wina.
-Tym razem...będzie inaczej-z zamyśleniem
Dekorując z Alicią stół:
-Może coś mu się stało...
-Na pewno cały i zdrowy już jedzie.
-Zadzwonie...spytam czy wyszedł.
Po chwili:
-I co?
-Skończył pracę dwie godziny temu...już dawno powinien być...
-Zdarzają mu się spóźnienia?
-Ostatnio stale...wraca...
Słysząc samochód na podjeździe
-Jest...
-Mówiłam że nie ma się czym martwić...
-Zgaście światło...
Otwierając drzwi:
-Jasna cholera...czemu jest tak ciemno...czy w tym cholernym domu jest prąd...
Zaświeciwszy światło:
-Komitet sąsiedzki czy co...co się tak gapicie?
-Tato...
-Czego?-opryskliwym głosem
-Zapomniałeś?
-O czym do cholery.
-Kulturalniej...
-Bo co?
-Bo mówisz do naszej córki.
-Mówię co mi się podoba.
-Nie w tym domu.
Mała Sara weszła pomiędzy rodziców:
-Tato...mamo...
-Spadaj...
-Nie mów tak do niej.
-Już się boję
-Jeszcze jedno słowo a...
-Błagam...nie kłoćcie się...nie dziś
-A co dziś mamy-z ironią w głosie
-Twe urodziny dupku...
Widząc błagalne spojrzenie córki...ze łzami w oczach...Kay z trudem pochamowała emocje...choć patrząc na zaczerwienioną twarz Iana i słysząc co mówi,jak się zachowuje miała ochotę go spoliczkować...
W blasku świec przy pi