KAY-rozdział dziewiąty
Rozdział dziewiąty
Obudzona o świcie przez radosną rozmowę mew...Kay zaglada do córeczki-Sara śpi odkryta...przytulona do misia.Uśmiechnąwszy się z czułością otula dziewczynkę kołderką całując w czoło...
-Mój kochany aniołku...
Słodko śpiąca Sara uśmiecha się przez sen...Kay cichutko zamyka drzwi.Na schodach spotyka Jenny:
-Witaj...
-Cześć
-Przepraszam za...
-Nic nie mów...stanełaś w obronie swego dziecka...na twoim miejscu postąpiłabym tak samo...
-Pomogłaś mi wczoraj...
-Nie spisałam się najlepiej...
-Wszystkiego nie da się przewidzieć...
-Porozmawiasz z tatą?
-Nie wiem...
-Ma trudny charakter ale bardzo cię kocha...
-Co ja bym bez ciebie poczęła-z radością w głosie-dziękuje za koc.
-Od czego ma się starszą siostrę.
W promieniach porannego słońca Kay biegnie po jedwabnym...złocistym piastku...lekka bryza rozwiewa jej włosy...muska delikatnie ciało...powodując ekstytujący dreszcz emocji... słodko pachnące powietrze rozbudza zmysły...powodując kojące zapomnienie... najpiękniejszy kwiat zatrzymuje się...lniana koszulka zwiewnie osuwa się na ciepły piasek westchnień...kusząca,zapierająca dech w piersi lekko unosi się na pomarańczowej ścieżce snów...figlarnie tańczy z migotliwymi kroplami marzeń...z ufnością oddaje się pieszczotą zachwyconych fal...które z namiętnością rozpalonego kochanka prowadzą czułą grę doznań...strużki pragnień powolutku spływają po ponętnym ciele Wenus...niespiesznie zmierzającej w stronę plaży...szmaragdowymi iskierkami wodzi po
rajskiej oazie...odwraca się słysząc
-To chyba Twoje?
-Tak...dziękuje
"Odwróć się...prosze...odwróć..."-patrzac na biegnącą w złocistej poświacie dziewczynę...
Idąc do pracy John oddaje się urokom poranka...kupując fajki zauważa wychodzącego z pobliskiego budynku mężczyznę w zakrwawionej koszuli...idzie w jego stronę
-Proszę pana...
Padają strzały...policjant chroni się za pobliskim samochodem...z którego leci szkło.
"Nie ma to jak spokojnie rozpoczęty dzień"
Biegnąc za przestępcą,omijaja przewrócone kosze na śmieci...przeskoczywszy ogrodzenie wbiegają na podwórko...uciekinier chwyta bawiące się dziecko,przykładając mu broń do skroni
-Puść chłopca!
-Rzuć broń!
-Puść!
-Rzuć bo go zastrzelę!
Rozlega się strzał...krzyk przerażonej matki...na ziemię spływa krew...
-Popiepszeńcu!...porąbało cię?...
-Spokojnie...
-O mało nie zabiłeś mi synka!
-To był jedyny sposób by...
-Wzywam gliny...
-John Hartnet...policja
-Pięknie-z ironią-chronią nas wariaci.
-Przepraszam...
-Wynocha!
Policjant odchodzi...po przejściu paru kroków zatrzymuje się wzywając kolegów i karetkę...spisawszy zeznania funkcjonariusze wsiadają do radiowozów
- Proszę chwilę poczekać...
-Nie powinienem...
-Dziękuje że uratował mi pan życie.
Głaskając chłopczyka
-Trzymaj się...i opiekuj mamą
-Dobrz.
Uśmiechnąwszy się
-Uważaj na siebie.
-Idziesz?
-Chwila.
-Dziękuje i przepraszam...nie chciałam...
-Nic się nie stało
Odjeżdżając z posesji
-Jedź na YuccaCorridor.
W domu policjanci znajdują leżącą w krwi młodą kobietę...
-Boże...
-Ona żyje...
-Co?
-Żyje...
-Wezwę karetkę
-Nie ma czasu...zawieziemy ją
W radiowozie:
-Wieziemy nieprzytomną...ciężko ranną kobietę...powiadomcie szpital.
Pędzący radiowoz wjeżdża na ch