"Jestem wolna"
Żal przyszedł z opóźnieniem, kiedy ciemną nocą leżała już samotnie w wielkim, małżeńskim łóżku wpatrując się w stojącą na brązowej komodzie relikwię- jego zdjęcie, jeszcze kilka godzin temu stojące obok skromnej, drewnianej trumny. Wtedy owszem, płakała na głos do czarnych ścian. Nie z tęsknoty na nim, albo ze smutku, że wreszcie nie żyje. Opłakiwała wszystkie stracone prze niego lata i swoją własną głupotę, bo mogła przecież wyrwać się z tego śmierdzącego bagna dużo wcześniej, zamiast tkwić w gównie po uszy przez jedenaście lat farsy nazywanej przez ludzi małżeństwem.
Zanim jednak pojawił się smutek i pierwsze gorące łzy, była radość. Wielka, rozpierająca wnętrze. Jedynie obecność w domu dwóch policjantów ze skamieniałymi twarzami, powstrzymywała ją przed odtańczeniem sobie tylko znanego tańca zwycięzców lub wykrzyczenia na głos:
„Jestem wolna!”
Tak więc, najpierw była radość, że wreszcie jest wolna i może oddychać pełną piersią. Potem kiedy drzwi mieszkania zatrzasnęły się głośno za dwoma niebieskimi uniformami, przycupnęła na szarej sofie w pustym salonie i zaczęła zastanawiać się nad sensem słów, usłyszanych przed chwilą od policjantów.
Tak rzeczowo i ostrożnie, jak oni obaj, jeszcze nikt nie informował jej o napotkanym przypadkowo szczęściu. W zasadzie to palcem nie kiwnęła, żeby ją to szczęście spotkało. Ot, była kolejna awantura, przyjechały służby porządkowe i wykopały go bezczelnie z mieszkania. Ale żeby ona coś w tej kwestii zrobiła, to nie. Nic, a nic.
Po dłuższym zastanowieniu doszła jednak do innych wniosków:
"Ale te służby to ja osobiście wezwałam – dumała drapiąc się po głowie drobniutkimi palcami z poogryzanymi do krwi paznokciami – i o tym, że chcę rozwodu, ja też napisałam, gdy prosił mnie (a sumie to nawet można powiedzieć, błagał) o ostatnią szansę. Dobra, kamieniem nie rzucę, nie jestem bez winy."
Z głębokiego zamyślenia wyrwał ją wyrwał dźwięk telefonu, zwiastujący nadejście wiadomości tekstowej. Niepewnie spojrzała na wyświetlacz. Sms pochodził od starszej siostry.
„Oglądam właśnie wiadomości w TV – pisała – Nie uwierzysz! Na A4 jakiś debil rzucił się pod TIR’a! Co to się na tym świecie dzieje? Nie do wiary. Ludzie sami odbierają sobie życie i to w tak brutalny sposób."
Nie wytrzymała. Parsknęła śmiechem, który przerodził się w szalony chichot. Oczy zaszły łzami, jak zawsze kiedy śmiała się do rozpuku.
„Tym debilem jest, wyobraź sobie, był mój własny, prywatny mąż. Robert nie żyje. Właśnie była u mnie policja” – odpisała, nadal śmiejąc się w głos.
Odłożyła telefon. Śmiech przeszedł w głębokie westchnienie, po którym nastała cisza po chwili przerwana pukaniem. Podniosła się i ruszyła do drzwi. Ktokolwiek dobijał się do nich, nie mógł nieść ze sobą ani gorszych, ani lepszych wieści, niż te otrzymane przed kilkunastoma minutami.
Niebieski uniform. Tym razem z małym zawiniątkiem w dłoni.
-Ach, jego rzeczy - szepnęła. Nagle opadły ją wszystkie siły, jakby gwałtowny chichot wyssał z niej całą energię.
Odebrała paczuszkę z dużych dłoni i zamknęła za sobą drzwi. To, co jej przynieśli, było niczym w porównaniu z morzem złych wspomnień, które już chyba zawsze przechowywać będzie w pamięci. Czy kiedyś było dobrze? Czy z odmętów pamięci zdoła wyłowić te chwile, kiedy czuła się przy nim szczęśliwa? Raczej nie…
Rozładowany telefon mający w późniejszym czasie sprawić, że znienawidzi go każdą cząstką swojego ciała i duszy, do połowy pełna paczka czerwonych Marlboro i pusta puszka po Red Bull’u. “Reszta została pewnie w samochodzie”- pomyślała.
Dopiero po kilku dniach, kiedy pogrzeb był już zaplanowany, a w niej zaczął budzić się dziwny żal, przypomniała sobie o rozładowanym smartfonie. Podłączyła urządzenie do ładowania. Czekając, aż się naładuje, obserwowała starszą siostrę krzątającą się w kuchni.