"Jak prawie zostałem mężczyzną"
Dwieście metrów.
Z drugiej strony ile to już razy słyszałem od mamy:
- Żebyś synku nigdy nie myślał o skakaniu z pociągu. Młody jesteś, co to dla ciebie cztery kilometry spacerku. Niejeden już myślał, że mu się uda i nogę stracił. Taki pociąg to potrafi człowieka wciągnąć pod koła nie wiadomo kiedy…
I takie tam inne różne…
Sto metrów.
Z trzeciej strony może spiorę ze swojego honoru zeszłoroczną plamę, kiedy to nazwany zostałem przez dziadka „żabą” za to, że bałem się wejść na czubek drzewa czereśniowego, aby sięgnąć po najsłodsze wiszące na najcieńszych gałązkach owoce. Czereśnie wyglądały fantastycznie, ale drabina już się skończyła i drzewo było naprawdę wysokie.
- Jak ja miał twoje lata, tom dupą wróble łapał ! - słyszałem z dołu słowa dziadka.
Bardzo bałem się, że spadnę. Po zejściu na ziemię, rozpłakałem się i uciekłem na długi czas do swojej samotni na drzewie Osiki.
Jak szczęśliwie wyskoczę z pociągu, to już nie będzie myślał o mnie jak o małym zielonym płazie. Może nawet powie o mnie z uznaniem „a to ci gniewczański baciar” ! To dopiero byłoby coś!
- Jak nie teraz, to kiedy !? - powiedziałem do siebie tym razem prawie krzycząc i naprężyłem mięśnie gotowe do skoku.
Sześćdziesiąt metrów.
Nagle poczułem jak pociąg gwałtownie przyśpieszył, a ja przez krótką chwilę się zawahałem. Za pół sekundy usłyszałem charakterystyczne, głuche stalowe dudnienie. Lokomotywa pociągu zaczęła wjeżdżać na most.
Zdążyłem jeszcze zerknąć do tyłu i dostrzec dziadka, który wyprostował się znad grządki i zasłaniając dłonią twarz przed świecącym od strony torów palącym, południowym słońcem, obserwował pociąg, w którego otwartych drzwiach stał niski blondynek z założonym na plecy parcianym plecakiem.