I jeszcze raz - porzucone.
Łóżko, papieros, piwo, sufit, sterta starych
zdjęć oraz wspomnienia – to pozostało wysokiemu, szczupłemu szatynowi w
czasie jednego z letnich poranków. Leżał zaciągając się Camelem ze
wzrokiem wetkniętym w jakiś punkt, którego położenie tylko on znał. Z
głośników płynęły dźwięki Koffin Katsów i raz po raz usłyszeć można
było ciche przekleństwa. Za oknem dzieciaki grały w piłkę, świeciło
słońce, a szósta dzielnica wyglądała na bajkową okolicę, ale to go nie
obchodziło. Jesus po prostu leżał na łóżku popijając kolejnego browara
i paląc kolejnego papierosa oglądał zdjęcia, na których znajdowała się
ich paczka. Został sam, a świadomość tego przytłaczała go i
onieśmielała to uczynienia jakiegokolwiek ruchu.
Od paru miesięcy rozmyślał o tym, co może zrobić. Jego koledzy z
ekipy prawie pokonali to miasto. Zły skończył przecież prawo i był
znaną osobistością. Znali go ci dobrzy i ci źli, ale zgubiła go własna
droga życia- alkohol, dziwki, narkotyki. Live Fast die Young – to
zdanie idealnie do niego pasowało. Dobry zaś skończył studia i był
początkującym ekonomistą oraz świetnym biznesmenem, istnym rekinem
finansjery, a w momencie kiedy już miał wyjechać ktoś zabawił się z nim
w dosyć brutalny sposób. Jego żona jednak uciekła i próbowała ułożyć
sobie życie na nowo – sam jej to w końcu zaproponował. A co miał zrobić
Brzydki? Grać na gitarze i rozbijac kolejne głowy o chodniki? Wszak
tylko to czyniło go przydatnym dla tego miasta. Im się nie udało, a co
dopiero jemu! Także Łysy chciał stąd zwiać, a skończył w dosyć
widowiskowy sposób dzięki naszemu bohaterowi. Może to miasto jest
przeklęte i nie można z niego tak po prostu zwiać? Może tutaj działa
zasada predestynacji, która jest niezwykle bezwzględna dla swoich
ofiar? W dumaniu przeszkodził mu jednak dźwięk telefonu komórkowego,
który nie odzywał się od dłuższego czasu.
- McRegent, słucham?
...