Historie niesamowicie zwyczajne cz. 2
oglądać. Grażynki nie było w oknie, gdyż dzień nie był zbyt ciepły a Grażynka jak zwykle od lat pokazywała się tylko w ciepłe dni i zasadniczo w bieliźnie. Sytuacja z boku musiała wyglądać na komiczną, gdy łypałem zza węgła w kierunku tajemniczego osobnika, co musiało i zwróciło rzecz jasna uwagę grupki osób w pobliżu. Zabawna sprawa, że coś takiego może tak łatwo i szybko podnieść człowiekowi adrenalinę- nie podniecają nas już wybuchy i pościgi samochodowe, niewiarygodne zdolności atletyczne i akrobatyczne bohaterów filmowych a gdy sami znajdziemy się w sytuacji dalece mniej niebezpiecznej i podniecającej, trudno jest zapanować nad niekontrolowanym wzrostem adrenaliny. I to nawet nic, czułem się już niemal jak ostatni husarz z opowiadania Mrożka, robiłem coś wielkiego i ważnego dla okolicznej społeczności a dalszy pomyślny przebieg obserwacji oraz wielkie sukcesy na polu odkrywania tajemnicy smutnego faceta, które niewątpliwie musiały nadejść, obligowały moje ciało do zapuszczenia sobie skrzydeł na plecach. Człowiek patrzący w okna kontynuował swój dziwny rytuał, a ja jak Kapitan Sowa na tropie obserwowałem go z pewnej bezpiecznej odległości. Dzień zaczął powoli zmieniać się w wieczór a ja podążając za zmęczonym facetem zdążyłem odwiedzić kilka bloków na osiedlu i na szczęście nikt ze znajomych osób nie zauważył mojej osoby skradającej się w krzakach czy wychylającej głowę zza bloków. W zasadzie rytuał wciąż był taki sam- stawał po oknem zakładając ręce na piersiach, lekko przechylony to na lewo lub prawo wpatrywał się beznamiętnie w okna mieszkań i jedynie od czasu do czasu jego twarz wstrząsały raz to grymasy raz to niespodziewane ożywienie. Dochodziłem już z wolna do konstatacji, iż swoje podróże podblokowe prowadził od dłuższego czasu, gdyż był znudzony tym co widzi, tak jakby znał to już od dawna i aż dziw brał, że w zasadzie nikt nie zwracał na niego uwagi- dorośli zajęci byli swoimi sprawami a dzieci były zajęte sobą lub ewentualnie hasały do woli z rówieśnikami nie zważając zbytnio na otoczenie. Zrozumiałem też, że gdyby nie mój ostatni wynalazek do wytwarzania refleksji w postaci wychodzenia do okna z walkmanem na uszach, to i ja zapewne nie spostrzegłbym tego, bądź co bądź niezbyt rzucającego się w oczy człowieka. Już od niemal półtorej godziny śledziłem okiennego podglądacza, gdy wreszcie wszedł on do pierwszej klatki w bloku nr 11 i jak zdawało się, zamieszkiwał tam, gdyż czekałem jeszcze kilkanaście minut czy aby przypadkiem nie wyjdzie zaraz i nie zacznie znowu gapić się po oknach. Moja misja na dzień obecny była zakończona powodzeniem- wiedziałem bowiem, że człowiek ten ma w zwyczaju stawać pod kilkoma blokami i jak zdaje się jego 'spacery' trwają nie dłużej niż dwie godziny, no i co najważniejsze mieszkał niedaleko ode mnie, ledwie dwa bloki dalej. Miałem niepokojące i zarazem podniecające uczucie, że wpadłem na trop jakieś zagadki, czegoś dziwnego a może i niesamowitego- poczułem się podobnie jak w 8 klasie podstawówki gdy wraz z kolegami myszkowałem szukając skarbów na starym żydowskim cmentarzu. To były czasy- adrenalina tryskała ze mnie jak fontanna Di Trevi, zdawało się że wystarczało wrzucać we mnie żetony a będę nabuzowany podnieceniem bez końca. Historia z żydowskim cmentarzem jest zbyt długa, aby ją tu przytoczyć, mogę jednak nadmienić, że po dziś dzień nie wiem, czy to wszystko co się stało byłą prawdą czy tylko ukartowanym zgrabnie wydarzeniem, pokierowanym przez mojego kolegę. Było już późno i zrobiło się zimno, wzmógł się wiatr, który szalał namiętnie między blokami jak między starymi dębami, światła w blokach pobłyskiwały już jasno w ciemnej poświacie wieczoru jak światła w starym dworze gdzieś na uboczu. Na szczęście droga powrotna do domu nie była zbyt daleka, więc nie czekały na mnie przygody Odysa, choć mogłem się spodziewać mojej mamy, która wzorem pani słowikowej czeka na pana słowika, który szedł piechotą z powodu pięknego wieczoru. Niestety, na piękno wieczoru powołać się nie mogłem, bo