Historia,która trwa wiecznie...
ł swój nadgarstek i podsunął pod sine
już wargi kobiety. Piła łapczywie, chciwie spijając każdą kroplę z żył
swego oprawcy. Ciemnoczerwona krew spijała jej z kącików ust. Po chwili
przemiana została dokonana. Znów wzniosły się pieśni, chóralnie unosząc
się pod rozgwieżdżone niebo. Rozgrzmiał bęben i słodki flet począł
wygrywać radosne melodie. Muzyka niosła się przez las, unosiła i
opadała w rytmicznej ekstazie i delirium strachu...
Nagle coś się zmieniło...Wyczułam to wyraźnie...Jakby powietrze miało
inny zapach...jakby zmieniło skład, konsystencje... Inni też to
wyczuli...Czułam ich konsternację, nutkę przerażenia w powietrzu...Mój
ukochany ojciec syknął ze złości, Mercurio zakrył uszy...Nagle wrzasnął
przeraźliwie i stanął w płomieniach...Szata Johnny'ego zaczęła
płonąć...skwierczał złoty haft...lecz on sam stał...poddał się
przeznaczeniu...Patrzyłam jak ogień pochłonął mego Ojca...patrzyłam w
szoku na jego puste oczy...Przed śmiercią wyszeptał jeszcze :
'Przepraszam'. Krwawe łzy spłynęły mi po policzku...
Szlochałam...Czułam chłód w mym sercu...Rozpacz moja sięgnęła granic
możliwości. Mój Ojciec, mój ukochany...nie żył...Wiatr rozwiał
proch...w powietrzu unosił się duch mego Mistrza...Przed oczami stanęły
mi obrazy naszej wspólnej egzystencji...Te wieki pozornego
spokoju..Minęło tyle czasu, a Jego nagle nie ma...Nienawidziłam go i
kochałam. Tak mocno...Nie rozumiałam dlaczego był dla mnie taki
dobry...Dlaczego tyle mnie uczył...W pewnym sensie bronił mnie przed
sobą samym... Nagle zdałam sobie,że już go nie ma,że nie
wróci...Zawirował mi świat przed oczami, lecz nie zemdlałam... Opuścił
mnie...Opuściłam Jego... Byłam w szoku i dopiero po pewnej chwili
dotarło do mnie co się dzieje w całym lesie...Wszędzie panował chaos.
Jakaś niezwykła, przerażająca siła uśmiercała kolejnych
krwiopijców.Wszędzie była tylko krew, czerwień oślepiała, ogień parzył
me zmysły, popiół dusił, nie potrafiłam się ruszyć...Nic nie
rozumiałam... Pewnie siedziałabym tam, w miejscu gdzie został
uśmiercony Johhny aż do wschodu, jeśli wcześniej nie zostałabym
uśmiercona przed tą niewidzialną siłę...apogeum śmierci i cierpienia...
Miałam nadzieję,że spłonę jak mój Ojciec...Chciałam zostać zgładzona...
Chciałam przestać istnieć. Gdyby nie pomoc dziewczyny, której brutalnej
przemiany byłam świadkiem pewnie tak by sie stało.Opierałam się, ale
ona syknęła mi prosto do ucha:
- Chcesz żyć?!
Ale jakie to życie...? Byłam martwa nawet za życia... Jednak poddałam
się jej. Może z powodu mojego stanu emocjonalnego...nie wiem.
Wyprowadziła mnie z lasu...Za nami szli inni. Ocaleni. Szliśmy w głąb
lasu. Mijaliśmy świerki skąpane w świetle mroźnego księżycowego
światła. Czułam zapach świerkowego igliwia. żywiczny majestat życia.
Jeszcze przez dłuższy czas słyszałam żałosne krzyki, śmiertelne
zawodzenia moich oprawców...naszych. Nie obchodziły mnie. Stanowiły
jedynie tło mego własnego cierpienia. W pewnej chwili zdałam sobie
sprawę,że wybaczyłam mu,że nie trawi mnie już gniew, nienawiść...
Czułam pustkę... Obrazy znowu powróciły,ciężkie od wspomnień,
milczące... Ogłuszyły mnie. Straciłam przytomność. Pamiętam jeszcze
tylko,że ów dziewczyna wyjawiła mi swoje imię: Kati. Pamiętam jej
kasztanowe kosmyki włosów opadające na twarz i blade dłonie...Jej jasne
oczy... Potem nastała tylko bezgraniczna ciemność...
Gdy się przebudziłam leżałam w starej, zakurzonej trumnie. Czułam
postępujący rozkład drewna i tkaniny, pleśń. Czułam zapach śmierci...
Wspomnienia poprzedniej nocy wróciły ze zdwojoną siłą. Znowu
szlochałam. Po jakimś czasie przestałam... Może po godzinie, nie ważne.
Otworzyłam trumnę i niezdarnie wygramoliłam się z niej. Byłam w starym
cmentarnym grobowcu.Znałam ten cmentarz. Byłam już kiedyś tutaj.
Usłyszałam coś. W starej opuszczonej kaplicy byli inni krwiopijcy. Była
tam też Kati. Postanowiłam się tam udać.Najwidoczniej czekali na
mnie.Gdy otworzyłam skrzyp