Gwiżdżący Malarz
- Racja – powiedział, wbijając wzrok w kruka. Zaczął pogwizdywać, a zwierz rozpostarł skrzydła i przefrunął na szafę. Malarz się skrzywił.
- Obraz – przypomniał mu człowiek, którego cylinder znajdował się teraz obok niego.
- Ah tak.
Wciąż pogwizdując, schylił się i przełożył kilka białych, płaskich pakunków, aż znalazł ten, który go interesował. Albo bardzo przypominał tamten, bo żaden z obrazów zapakowanych w papier nie był ani podpisany, ani nijak oznaczony.
- Co słychać w mieście? - wręczył opakowane dzieło klientowi i podszedł do okna. Na parapecie siedziały trzy kruki. Nabił fajkę tytoniem, podpalił i wypuścił w ptaki obłok dymu. Zadziałało.
- Ty mi powiedz – człowiek, który zdążył już przełożyć cylinder bliżej siebie, również zapalił fajkę. – Wciąż tylko przypatrujesz się ludziom i czytasz, napisane przez nich, gazety. Ja mam dosyć tego miejsca tak samo jak swojego życia.
- Jak my wszyscy.
Chmara kruków wzlatywała i opadała na kamienice, znajdujące się przy placu. Podrywały się do góry, gdy jakiś chłopiec próbował je kopnąć, kradły wypieki ze stoisk, przesiadywały na parapetach mieszkań.
- Jak my wszyscy – powtórzył Malarz. Jakiś bezczelny kruk przeleciał tuż obok niego i usiadł na sztaludze z pustym płótnem. Malarz zatoczył się i przewrócił słoik z pędzlami, które potoczyły się po całej pracowni. Jego nienawistny wzrok powędrował w stronę ptaszyska. W gwizdaniu Malarza nie słychać było podenerwowania widocznego na twarzy.
- Prawdopodobnie jakaś sknera okrada przyzwoitych biedaków, dama czeka na rycerza na siwym koniu…
- Mówi się białym – człowiek bez cylindra na głowie wypuścił z ust idealne kółko dymu.
Malarz spojrzał się na niego ze ściągniętymi brwiami. Myślami był daleko od kobyły na której przyjechałby jakiś podrostek.
- I tak dalej – dokończył.
- Stajesz się coraz mniej towarzyski – zauważył klient.
- Wina? – Malarz nachylił głowę w jego kierunku, przekonując, że jest bardzo towarzyski.
- Pewnie dolałeś do niego jakiegoś rozpuszczalnika, czy Bóg wie czego – odmówił.
Malarz wzruszył ramionami. Na parapecie siedziało z sześć czy siedem kruków, a na gzymsie powyżej pokrzykiwało jeszcze kilka.
- Na mnie chyba już czas – człowiek bez cylindra na powrót był człowiekiem z cylindrem na głowie.
Wyjął z kieszeni kopertę i położył ją na stoliku. – Odliczone.
Malarz tylko wypuścił w powietrze kłąb dymu.
- Na razie… - nigdy nie miał pamięci do imion.
Człowiek w cylindrze podał mu dłoń.
- Jak ci przypomnę i tak zaraz zapomnisz. Pozostańmy sprzedawcą i nabywcą.
Malarz znów wzruszył ramionami i uścisnął dłoń nabywcy swojego obrazu,
po czym został sam z płótnami. Odwrócił się do okna.
W dole zadziwiająco dużo ludzi, pędziło w rozmaite miejsca.