To będzie wspaniały Dzień Kobiet - opowiadanie Elżbiety Walczak
Właśnie przeczytałam "artykuł" na portalu społecznościowym Darling, w którym jakiś mądrala pod pseudonimem Mariachi napisał, że jego zdaniem bycie w związku przeszkadza każdemu mężczyźnie w średnim wieku z przeszłością. Analizuję i badam takie przypadki.
Swojego nazwiska nie ujawnię, bo historia jest prawie prawdziwa.
Nie da się samotnie spędzać ósmy rok z rzędu kobiecego święta. Postanowiłam zauroczyć się na chwilę na tymże portalu społecznościowym, w owym przystojniaku z pięknie wyrzeźbioną brodą, spełniając jednocześnie swój obywatelski obowiązek. Odkrywałam prawdy.
Zatrzymajmy się chwilę przy "artykule" Mariachi. Jego dwie poprzednie żony i kilka kochanek skubały go wyłącznie z kasy i złudzeń, które trzymały go przy życiu. Złudzenia dotyczyły z pewnością jego urody i brody, która zmienia wygląd. Niekoniecznie pozytywnie. Obserwuję go od dłuższego czasu. Ów Mariachi twierdzi, że pykanie w tenisa wyrzeźbiło jego ciało i otworzyło mu drzwi do wyższych sfer oraz możliwości noszenia jedwabnych szlafroków, zakrywających jego organellum, kosztujących majątek. Takie szlafroki nosi tylko Radek - piłkarz taki.
Mariachi w lutym ujawnił portrety swoich byłych. Wyglądało na to, że świńska grypa wytłukła wszystkie szczupłe na tym świecie. A to z kolei znaczyło, że nie dopuszczał tych kobiet do wspólnego pykania na korcie, nie dając im szansy na wspólne odtłuszczanie. Rył w ich życiorysach jak kret. Potem się okazało, że ów Mariachi to nikt inny tylko Jarek, nie Radek. Zwykły, polski Jarek, słuchający Jarabe Tapatio rano w celu podniesienia ciśnienia sobie i swoim kobietom. Należał również do Stowarzyszenia Bractwa Rycerskiego Zamku Będzin. Każdej niedzieli (jak pisze) wyruszał na gry terenowe, nie zabierając ze sobą swoich kobiet. Po co mu ta broda? Ryłam w temacie i zgadywałam, doszukując się prawdy.
Ale przejdźmy teraz do portalu „Darling”, bo zależy mi na tym, żeby Dzień Kobiet był udanym dniem pod każdym względem. Tym bardziej że zardzewiało już to i owo. Mój wybranek zaimponował mi swoją pogardą dla kobiet. Nie myślcie sobie, że to z powodu: Wszystko jedno. Niech by katował, niech by i bił.
Mój Boże, skontaktował się wczoraj.
– Przyjadę, aniołku - tak napisał.
Ósmego marca, zawiał marcowy wiatr. Ze słoneczną miną stanął w moich drzwiach. Rozchylił szalik, który zakrywał jego brodę. A ja rozchyliłam jedwabny szlafrok, taki jak nosi Małgosia, odkrywając tylko tyle, ile trzeba. Miałam na sobie, fragment zbroi z zawieszoną na niej kłódką. Postanowiłam zamknąć się w sobie osiem lat temu. Rzucił się do ucieczki. Zablokowałam drzwi.
- Okej – powiedziałam rozanielona. – Wszystko się wydało, kotku. Zmieniłeś rzeźbę brody. Ale wiem, kim jesteś.
- Seńor Mariachi!
Rzuciłam na stół kolorowe czasopismo, na którym widniało jego zdjęcie, tylko z inną rzeźbą. Spytałam, czy cały czas ma kłopoty finansowe? Odpowiedział, że nie, bo właśnie sprzedał ostatni obraz Beksińskiego.
Moje ciało parło na niego. Cisnęłam do ściany.
- Przejdźmy do sedna. – Wydyszałam i położyłam na stole kłódkę, kluczyk i giwerę. - Detektyw Elizabeth Falczak. Przestrzelę ci łeb jeśli nie obsypiesz mnie prezentami w Dniu Kobiet. I dasz mi szansę na korcie! A ja ci obiecam, że nie skończysz jak mój ostatni mąż.
- To znaczy jak? - zapytał nieśmiało.
Powiedziałam jak, nie lubię tajemnic i kłamstw. Dziewiątego marca zamieszkaliśmy razem. On w mrocznej, ale przytulnej piwniczce piętro niżej.