Fragment powieści Elżbiety Walczak
Wparowałam do pokoju i usiadłam w fotelu. Średnio się bałam nawalonych dupków, którzy na własne życzenie przegrywają życie. A ponieważ sprawa, z którą do niego przyszłam, była poważna, wcisnęłam się w fotel. Nie miałam zamiaru wychodzić bez wyjaśnień.
– Daj mi spokój kobieto. Dziabnij! – Podał mi butelkę z resztką alkoholu. – Dziabaj, bo obudzi się we mnie agresor! – Walnął z gwinta i otarł oślimaczone usta.
– To go w sobie stłum, bo coś nie bardzo się boję!
Położyłam kluczyki od samochodu na ławie. Zdjęłam marynarkę i torbę z ramienia. Weszłam do przedpokoju, żeby kulturalnie powiesić swoje rzeczy na wieszaku. Usiadłam.
– Czego chcesz? – Zapinał koszulę, którą miał założoną na lewą stronę. Jego delirium zdradzało, że pił co najmniej kilka dni i to bez umiaru.
– Marsz pod prysznic, natychmiast! Robię kawę i ogarniam ten syf. – Podnosiłam z ziemi butelki, zaspermione majtki i pety, wrzucając do torebki foliowej z uroczego minimarkeciku, który co noc świecił żabką na zielono pod jego domem.
– Ja też nie żartuję! – Ledwo rzucił okiem w moją stronę. – Mam dosyć ochronek, zwłaszcza nieczułych kobiet. Pytam grzecznie, czego? I zostaw te majtki, nikt cię o to nie prosi! Chyba, że jesteś fetyszystką, to se je weź. Pozwalam.
Weszłam do kuchni, w której leżała sterta naczyń. Stanęłam na leżącym na ziemi zgniłym pomidorze.
– Ja pitolę, co za syf! Szuka cię pół miasta. Tego!
Zmywałam naczynia i zaczęłam nucić w myślach, żeby przetrwać to spotkanie. Śpiewałam buddyjską mantrę, bo to mnie uspokajało.
– Ja nie żyję dla tego miasta od roku. Więc kogo tak bardzo nagle zainteresowała moja osoba?
Podszedł do blatu, oparł się o moje ramię, a słodkawy smród z jego ust spowodował zawrót w mojej głowie. – I jeśli możesz, to staraj się wyrażać kumato i w miarę szybko. Więc… Albo jeszcze szybciej. Dowcipniś i bawidamek umarł we mnie. Nalegam. Streszczaj się!
– Umyj zęby. Albo rozmawiaj na odległość. – Zdjęłam gumowe rękawiczki i odwróciłam się w jego stronę. – Agnieszka miała wypadek, a policja uważa, że to nie przypadek. Ktoś podobno zepchnął jej samochód w przepaść w górach niedaleko Saragossy. Jest jakiś świadek.
– No dobra, ogarniaj! Idę pod prysznic. – Wziął świeży ręcznik.
Powłócząc nogami, szedł do łazienki. Nie był chyba zaskoczony tą informacją. Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Nie przejąłeś się za bardzo. To smutne. Ty chyba naprawdę nie żyjesz. – Spojrzałam na niego i na powyciągane do kolan bokserki. Wisiały na nim, jak spodenki na klaunie.
– Pogadamy za chwilę. – Zamknął drzwi, odkręcił prysznic i próbował zdjąć majtki… a raczej oderwać je od dupy. – Jaki smród! – skomentował moment, w którym pozbył się podkoszulka i skarpetek. – Przesadziłem. Kaśka! Znajdź mi jakieś spodnie, coś do tego i rzuć przez drzwi!
– Dobra, za chwilę! – Rzuciłam rękawiczki do zlewu i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej spodnie, ale sięgając dalej, natknęłam się na „gnata”.
– W coś ty wdepnął, koleś? – powiedziałam do siebie. Wzięłam tylko spodnie i zarzuciłam coś na pistolet. – Wchodzę, mogę?
– No, rzucaj! – Obmywał twarz wodą i parskał niepokojąco.
Oparłam się o drzwi.
– Wiesz, że twoja reklama szamponu jeszcze chodzi w mediach?
Jak był trzeźwy i normalny, to „chodził” w mediach. Nawet zarabiał. Nie wiem, co robił z kasą. Ten mały pokoik wyglądał średnio. A zawsze się chwalił, że zakupił coś naprawdę pięknego. No tak, piękno to pojęcie względne. Rozglądałam się po wnętrzu jego nory i byłam wdzięczna za to, co mam.