Fallout, rozdział 5: Złomowo - część 1 - partia b
Największy i jedyny w Złomowie sklep Wielobranżowy – nazwany w prosty, acz sugestywny sposób: „U Killiana” – był pilnowany przez dwóch stróżujących na zewnątrz gliniarzy. Wyglądali oni dokładnie tak samo jak wszyscy policjanci stojący murem na granicy pomiędzy miastem prawa, a totalnym bezprawiem rodem z dzikiego zachodu. Ich jaszczurze skóry lśniły pierwszymi kropelkami nadchodzącej nawałnicy. Deszcz coraz zapalczywiej łupał o blaszany dach nasuwając skojarzenia z uderzającą kawalkadą pocisków gdzieś na alaskańskim froncie Wielkiej Wojny, nim Chiny i USA na dobre zadecydowały o wypaleniu Ziemi bronią masowej zagłady.
Jak na ironię strażnicy musieli sterczeć na deszczu. Wielobranżowy sklep Killiana z wielkim, pyszniącym się nawet pośród deszczowej nocy billboardem oświetlanym przez kilkudziesięciu watową żarówkę, oferował podobno wszystko, czego dusza pragnęła, ale najwyraźniej potrzeby ochroniarzy burmistrza nie były, aż tak istotne.
Nikt nie pomyślał o rozłożeniu wspartej kilkoma deskami płachty brezentu nad ich głowami. Mimo nietęgich min i równie nietęgich perspektyw (Blaine przypuszczał, że w systemie zmiennej wachty dyżurują przed sklepem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę) skinęli chłopakowi delikatnie głowami. Było już dosyć późno, lecz gdy Blaine i Ochłap przekraczali próg sklepu, żaden nie próbował ich zatrzymać. Najwyraźniej dla Killiana Darkwatera każdy czas na interesy był dobry.
Wnętrze sklepu oświetlało jasne światło. Blaine zatrzasnął za sobą drzwi i przywitał jeszcze jednego, znacznie lepiej ustawionego niż ci na zewnątrz, gliniarza znajdującego się po przeciwnej stronie pomieszczenia. Lekkim ukłonem głowy przekazał, że nie ma złych zamiarów. Ochłap jak gdyby dla potwierdzenia słów swego pana, szczeknął dwukrotnie w radosny sposób.
To właśnie to psie szczeknięcie spowodowało skrzypnięcie prowadzących na zaplecze drzwi. Gdzieś na zewnątrz uderzył piorun, a deszcz jak na komendę zaczął łupać o blachę dachu jeszcze mocniej. Killian Darkwater wyłonił się z niedostępnych dla większości rejonów swojego przybytku i wycierając dłonie w białą niegdyś szmatkę, przywitał podróżnika:
- Witaj! Trochę późna pora na interesy i mało sprzyjająca aura – oznajmił podając Blaine’owi rękę i potrząsając nią kilkukrotnie ostentacyjnie, acz życzliwie. – Ale jak to powiadają, kapsle do kapsli ciągną, zaś tam, gdzie są kapsle, jest też Killian Darkwater ze swoim wielobranżowym sklepem. Rozejrzyj się swobodnie, mamy tu mnóstwo towaru. Co, prawda nie jest to Hub – mrugnął okiem – ale każdy znajduje coś dla siebie. Nowy w Złomowie?
Blaine Kelly skinął głową i zachowując maksymalną możliwą powściągliwość w słowach, streścił swoją historię.
- Północ? – zdziwił się Killian marszcząc nieco podejrzliwie brwi, kiedy usłyszał o miejscu pochodzenia Blaine’a. – Niewiele tam jest prócz pustyni i Cienistych Piasków. Pochodzisz stamtąd?
- Nie – odpowiedział Kelly i trzasnął tę samą historię, którą zastosował na wspólnym negocjacyjnym gruncie z przywódcą Chanów, Garlem. – Pochodzę z Krypty, która leży nieco na zachód.
- O, ta, jasne, że tak! – pogodny i zazwyczaj życzliwy Killian, o którym wszyscy mówili, że jest po prostu dobrym człowiekiem i w gruncie rzeczy właśnie na takiego wyglądał, zasępił się wyraźnie i przyjął nieco asekuracyjną postawę wobec Blaine’a, obdarzając go przy tym podejrzliwym i pełnym powątpienia spojrzeniem. – A w niemowlęctwie twoim kojcem był sejf…